ⓒ POLITYKA / Leszek Zych
Dk welchman leszek zych polityka

DK Welchman. Dziołszka z Bytomia, która nakręciła "Chłopów" i oscarowego "Twojego Vincenta"

Dorota Kobiela-Welchman wzięła na tapet najbardziej polską z polskich powieści - "Chłopów" Władysława Reymonta. Wraz z mężem, Hugo Welchmanem, zrobiła z niej emocjonującą i olśniewającą wizualnie historię o polskich przywarach i zaletach, słowem - o polskiej duszy. W ŚLĄZAGU DK Welchman mówi, co ona, dziołszka z Bytomia, wychowana w kamienicy w centrum miasta, znalazła fascynującego, ba! egzotycznego, w powieści polskiego noblisty. Wraca wspomnieniami do lat dzieciństwa w Bytomiu i szczerze wyznaje, dlaczego w wieku 15 lat opuściła rodzinne miasto i wyjechała do Warszawy.

Dorota Kobiela-Welchman, występująca jako DK Weichmann, to urodzona w 1978 r. w Bytomiu absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, artystka malarka i rysowniczka, która miłość do sztuki połączyła z miłością do filmu. Była scenarzystką i reżyserką filmów krótkometrażowych aż w 2017 roku nakręciła wspólnie z mężem, Anglikiem Hugh Welchmanem, pierwszy pełnometrażowy animowany techniką malarską film fabularny "Twój Vincent" o życiu Vincenta Van Gogha. Film był nominowany do Oscara i do Złotych Globów w kategorii Najlepszy pełnometrażowy film animowany. W podobnej technice małżeństwo Weichmannów nakręciło adaptację powieści Władysława Reymonta "Chłopi". Premiera odbyła się w październiku 2023 r. i okazał się wielkim hitem. Obejrzało go w Polsce w kinach do 17 grudnia 1,698,154 osób. Obraz został zgłoszony przez Polskę jako oficjalny kandydat w kategorii najlepszy film zagraniczny, ale również dystrybutor filmu w USA, firma Sony Pictures Classics, zgłosiła ten film do walki o nagrody Akademii Filmowej w pięciu innych kategoriach: najlepszy film, najlepszy film animowany, najlepszy scenariusz adaptowany, najlepsza muzyka (Łukasz L.U.C Rostkowski) i najlepsza piosenka oryginalna ("Koniec Lata"). Niestety "Chłopi" zostali pominięci przy wyborze filmów do tzw. short listy, co oznacza, że nie zostaną nominowani. Ogłoszenie listy nominacji do Oscara jest przewidziane na 23 stycznia 2024 r., a gala rozdania nagród odbędzie się 10 marca. (Interesujesz się Śląskiem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)

DK Welchman za to jest nominowana w kategorii Film do Paszportów Polityki. Więcej: Paszporty Polityki 2023: Ludzie z Górnego Śląska mocni w muzycznych i filmowych kategoriach. Lista nominowanych

Rozmowa z DK Welchman

Urodziła się pani w Bytomiu. Czy z tego miasta wywodzi się pani rodzina?
Moja rodzina ma inne korzenie, moi dziadkowie ze strony mamy są z repatriacji ze wschodu. Babcia z Wilejki (miasto w granicach obecnej Białorusi - przyp. red.), dziadek z Tarnopola (miasto w Ukrainie - przyp. red.). Ze Wschodu zostali przewiezieni właśnie do Bytomia, mieszkali w śródmieściu, w kamienicy przy ul. Oświęcimskiej. Studiowali medycynę w Katowicach i pracowali jako lekarze. Moja mama urodziła się w Zabrzu, a ja - w Bytomiu. Jestem już drugim pokoleniem urodzonym na Śląsku. Ci dziadkowie mnie wychowywali.

Dziadkowie leczyli w Bytomiu?
Dziadek od strony mamy, Zbigniew Leszczyński (absolwent - rocznik 1958 - Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach, specjalista I stopnia z medycyny przemysłowej, wieloletni pracownik Zakładu Lecznictwa Ambulatoryjnego w Bytomiu, zmarł w 2018 r. w wieku 86 lat - przyp. red.) pracował na różnych kopalniach. Często miał dyżury w kopalni jako lekarz zakładowy, górniczy. Nieraz zjeżdżał pod ziemię. Na co dzień pracował w przychodni. Babcia od strony mamy też była lekarką, ale później zrezygnowała z tej pracy, bo musiała zająć się domem, pracowała w sanepidzie. Z kolei dziadkowie od strony mojego ojca (z nimi nie utrzymywaliśmy bliskich kontaktów) mieszkali przy ul. Czarneckiego i również byli lekarzami - babcia dentystką, dziadek ginekologiem. Mój ojciec za to był chirurgiem.

To rzeczywiście cała rodzina lekarska, z obu stron.
Tak się zdarzyło. Dziadek Leszczyński był też lekarzem sportowym i zajmował się zdrowiem zawodników hokejowej drużyny Polonii Bytom. Pamiętam, że po meczach razem z moją "ciotką" Agatą, córką dziadków, która była tylko 4 lata starsza ode mnie i była dla mnie jak siostra, miałyśmy całe lodowisko dla siebie i jeździłyśmy na łyżwach. To jedno z moich najpiękniejszych wspomnień z dzieciństwa.

Gdzie się pani wychowywała w Bytomiu?
W kamienicy przy ul. Oświęcimskiej, u babci w domu.

Jakie ma pani wspomnienia z tego miejsca?
Och, cudowne, cudowne. Czasami gdy potrzebuję, że tak powiem, mentalnego wsparcia, które sobie sama muszę wywołać, to sobie przywołuję wspomnienia z Oświęcimskiej, bo tam było mi bardzo dobrze. Babcia była dla mnie cudowna, ale też miałam swój świat, swoje zabawy. Oczywiście było tam niesamowite podwórko, bo śląskie podwórka otoczone czerwoną cegłą są niesamowite. Myśmy siedziały na tym podwórku z innymi dziećmi. W moich wspomnieniach babcia kroi arbuza w lecie i woła nas z podwórka do kuchni, byśmy go zjadły. To mieszkanie miało wysoki sufit, było tam dużo przestrzeni. Nadal jest, bo ciągle jest własnością naszej rodziny i przyjeżdżam do niego, jak chcę iść na cmentarz odwiedzić grób babci. Pamiętam też piece kaflowe, chodziłam z babcią po węgiel do piwnicy. Bo to oczywiście były takie czasy, że kobiety zajmowały się wszystkim w domu, a dziadek po pracy musiał odpocząć, położyć nogi na krześle, włączyć telewizor. Ja towarzyszyłam babci non stop i moje wspomnienia wiążą się głównie z nią.

Jeździliście gdzieś na wakacje z miasta?
Tak, jeździliśmy "w górki" - tak mówiliśmy, ale to była oczywiście Wisła. Na osiedlu Kozińce w Wiśle znajomi dziadków mieli domek i z tych wakacyjnych wyjazdów też mam piękne wspomnienia. W sumie dzieciństwo spędziłam w Bytomiu i w Wiśle.

Gdzie pani chodziła do szkoły podstawowej?
Niedaleko domu dziadków, do "46" przy ul. Prusa (dziś im. Bractwa Kurkowego Grodu Bytomskiego - przyp. red.). W Bytomiu też chodziłam na zajęcia taneczne w Teatrze Śląskim, tam zaczęła się moja fascynacja teatrem tańca. Później zapisałam się na kółko plastyczne i po szkole podstawowej poszłam do Liceum Plastycznego w Katowicach. Potem się przyprowadziłam do Liceum Plastycznego do Warszawy.

No właśnie. Miała pani zaledwie 15 lat, gdy wyjechała sama do Warszawy. To był skok na głęboką wodę. Skąd taka odważna decyzja? Rodzice nie mieli obaw?
Ja nie czułam się dobrze w domu w tym czasie. Moi rodzice wrócili z Austrii, gdzie pracowali jako lekarze. Nie mogłam już mieszkać z babcią, jako już nastolatka musiałam mieszkać z nimi. Tata cały czas pracował, a mama urodziła moją siostrę, która zabierała całą jej uwagę. Z mamą miałam wtedy potworny konflikt (teraz już nie mam), bo ona była zazdrosna o babcię, o więź, jaką miałam z nią, a ja tęskniłam za babcią. Awantury były każdego dnia. Czułam, że nie mogę spędzić swoich najważniejszych, kształtujących lat w takiej sytuacji. Wiedziałam, że chcę się rozwijać działać. Mój tato, który był wspaniałym facetem, choć rzadko obecnym w domu, na szczęście rozumiał moją sytuację i powiedział, że będzie mnie wspierał w mojej decyzji wyjazdu do liceum do Warszawy. Poza tym kierunki w warszawskim liceum bardziej mi pasowały, bo o ile w Katowicach były kierunki typowo rzemieślnicze, to w Warszawie było wystawiennictwo, projektowanie graficzne, Ja już wiedziałam, że ciągnie mnie w stronę bardziej grafiki i projektowania niż rzemiosła czy rękodzieła.

Była pani chyba dojrzała jak na 15-latkę, skoro wiedziała pani już, co chce robić i jaką drogą pójść w życiu...
Tak, byłam dość zdeterminowana. Nawet uciekłam z domu i pojechałam do Warszawy rano pociągiem na egzaminy do liceum. Wróciłam wieczorem i dopiero wtedy powiedziałam o tej wyprawie rodzicom. To był dla nich szok. Mama się wściekła. Tata jednak powiedział wtedy święte dla mnie słowa, które pamiętam jak dziś, doceniające, że walczę o ważne dla mnie sprawy. Gen waleczności już wtedy miałam (śmiech). Czułam, że jak coś jest dla mnie właściwą drogą, to muszę zrobić wszystko, by nią pójść. Jak dziś wspominam tę 15-letnią Dorotę, to nie mogę się nadziwić: tyle energii, tyle odwagi. To nadal jest we mnie, ale niestety już nie w takim stopniu. To było dokładnie 30 lat temu, teraz sobie to uświadomiłam... Człowiek w ogóle nie myśli o sobie jako o kimś w średnim wieku.

Zamieszkała pani na stancji?
Nie, najpierw mieszkałam w bursie szkolnictwa artystycznego przy szkole. To był taki akademik dla uczniów różnych szkół artystycznych, nie tylko plastycznej, ale też baletowej, muzycznej. Dzieciaki były z różnych miast. Nie wydawało się to takie straszne, mieszkać daleko od domu, bo wszyscy inni uczniowie byli w takiej samej sytuacji jak ja. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam wynajmować pokój, i tak już zostałam na dłużej w Warszawie.

Czyli artystyczną duszę odkryła pani w sobie dosyć wcześnie i postanowiła iść właśnie tą drogą. W jaki sposób w pani życiu pojawił się film?
Już właśnie w liceum. Najpierw po prostu uwielbiałam siedzieć w kinie studyjnym i chodziłam na zajęcia, na których oglądaliśmy filmy Tarkowskiego czy Bergmana i o nich rozmawialiśmy. W liceum plastycznym rozwinęłam się, bo jeszcze fotografia była mi strasznie bliska. Wiedziałam już, że bliżej mi jest do opowiadania historii niż do takiej czystej ekspresji artystycznej w postaci sztuki, malarstwa czy rzeźby. Oczywiście na Akademię Sztuk Pięknych poszłam na grafikę, bo ja zawsze tak z rozsądku wszystko robię. Wiedziałam, że się dostanę na wysokiej pozycji, że to najlepszy kierunek i że tam się najszybciej rozwinę. Wybrałam więc praktycznie. Pomyślałam, że nie będę zdawać na reżyserię, bo przecież tam mało kto się dostaje. Sporo moich kolegów poszło na animację i tak się zaczął romans Filmówki z ASP. Oni często mnie zapraszali, ja do nich jeździłam, oglądałam krótkie filmy, potem zaczęłam pracować przy ich filmach. I tak poszło...

Od krótkometrażowych filmów do "Twojego Vincenta", po którym zrobiło się o pani głośno. To był odjechany film pod względem artystycznym. Niczego takiego nie widzieliśmy, więc sporo się mówiło o "Vincencie".
Najśmieszniejsze, że ja w ogóle nie byłam na tym etapie świadomości co ja robię tak naprawdę, jak to jest ważne i co się dzieje z tym filmem. Dopiero teraz sobie myślę, że o Boże, myśmy wtedy mieli nominacje do Złotych Globów, do Oscarów. Wtedy nie przeżyłam tego tak jak powinnam. Może dlatego, że robienie tego pełnego metrażu było dla mnie tak niezwykłe i takie niespodziewane, bo nie było to coś, o czym ja marzyłam całe życie.

"Chłopów" nakręciliście w tej samej konwencji, czyli najpierw jako sceny filmu fabularnego, które były potem malowane przez artystów, by mogła powstać w ten sposób animacja artystyczna. Ale mnie interesuje, dlaczego właśnie "Chłopów" wzięła pani na tapet. Przecież wielkomiejski Bytom i świat przedstawiony w Chłopach to niebo a ziemia.
Tak, wsi typowo chłopskiej nie przeżyłam absolutnie. Tylko te "górki", ale to był już inny klimat.

Więc co panią zainspirowało?
Oczywiście przerabialiśmy "Chłopów" w szkole, ale z tego mało co pamiętam. Za to słuchałam tej książki w formie audiobooka w czasie pracy nad "Twoim Vincentem" i ona mnie naprawdę fascynowała. Może właśnie z tego powodu, że wychowywałam się na podwórku z czerwonej cegły. Ruszyło mnie to słuchowisko bardzo. Może moja fascynacja się wzięła z tego, że to był zupełnie egzotyczny świat dla mnie. Wyobraziłam sobie go obrazami młodopolskimi, bo ja się posługuję obrazami w głowie po tych 10 latach edukacji artystycznej.

I kliknęło?
Tak, ale nie kliknęłoby gdyby nie Hugh, który przeczytał tę książkę, bo kupiłam mu tłumaczenie na angielski i stał się jej fanatykiem. Przyznaję, że byłam zaskoczona tą jego fascynacją "Chłopami". Myślałam, że to jest takie polskie, że już bardziej się nie da. Gdyby nie to, że wspólnie dzieliliśmy pasję do tej książki, to by tak to wszystko nie potoczyło. W "Chłopach" fajne jest to, że postaci mają wielobarwność, wielowymiarowość. Są dobre, i złe, i ciekawe, i inspirujące, i przerażające.

Zaczęliście prace nad "Chłopami" pięć lat temu. Świetnie się wpisaliście z premierą w czas, gdy o ludowej historii Polski mówi się coraz głośniej. Powstają książki, spektakle teatralne. Wybuchła wręcz chłopomania.
Zupełnie niechcąco tak się stało. Ja nawet sobie nie zdawałam sprawy z tego, bo mówiąc szczerze, ostatnie dwa lata to jest trochę jak taki zły sen. Pracowałam po 19 godzin na dobę i niewiele w moim życiu się wydarzyło oprócz siedzenia w pracy. Niewiele czytałam, nie byłam na bieżąco. Dopiero się obudziłam w momencie premiery i wtedy ludzie mnie zaczęli pytać, czy czytałam "Chłopki" na przykład. Musiałam im odpowiadać, że niestety nie.

Wasi "Chłopi" mają feministyczny wydźwięk. Zwłaszcza zakończenie, gdy Jagna, sponiewierana przez mieszkańców swojej wsi, podnosi się z tego marasu, jakbyśmy powiedzieli na Śląsku, i idzie przed siebie, już wolna od tego, co ją na wsi krępowało i ograniczało. Taki był pani pomysł od początku, by zaakcentować przemianę Jagny?
Tak. Jagna to postać, która się po prostu nie godzi z pewnymi rzeczami, chce żyć po swojemu. Nie boi się pożądać i robić różnych rzeczy, które... wymykają się normie.

Dla mnie przerażające jest to, że intrygę przeciwko niej uknuły inne kobiety.
Tak, ale kobiety żyjące wtedy w patriarchacie, musiały sobie stworzyć własny system, własny porządek, by przetrwać. Jagna nie chciała w nim uczestniczyć, nawet wydawała się dla niego zagrożeniem. Dlatego trzeba ją było wykluczyć, by było znowu bezpiecznie, żeby można było żyć w tym przez nie stworzonym systemie, który zresztą jest taki, po to, by mogły sobie poradzić z istniejącymi warunkami. Trzeba się było jakoś ustawić w tym życiu. Myślę, że one się po prostu ustawiały.

Kamila Urzędowska w roli Jagny kradnie cały film. Ta aktorka zagrała ostatnio sporo mrocznych ról, np. mrocznej nastolatki w serialu "Żmijowisko" czy morderczynię i więźniarkę w serialu "Morderczynie". A pani zauważyła w niej światło. Co panią w niej uwiodło?
Przede wszystkim wrażliwość i taka inność, dziwność. Kama sama w sobie wymyka się definicjom. Znajduje na przykład ciekawe, inspirujące elementy życia, otoczenia, na które ja albo ktoś inny by nie zwrócił uwagi. Myśmy szukali tej jasności, ale nie takiej w stylu grzecznej dziewczynki, tylko osoby, której wrażliwość na świat jest wyższa niż innych. Dlatego jej Jagna nie powinna tak naprawdę tam żyć, w tej wsi. W dzisiejszych czasach wyjechałaby do miasta, została artystką, aktorką, reżyserką. W filmie podkreślamy jej wrażliwość np. poprzez dobry kontakt z dziećmi, zwierzętami, z naturą, poprzez jej wycinanki.

Huta Pokój. Ruda Śląska („Paciorki jednego różańca”)

Może Cię zainteresować:

Takiego Śląska już nie ma. Katowice, Świętochłowice, Ruda Śląska i Bytom uwiecznione w filmach Kazimierza Kutza

Autor: Redakcja

18/12/2023

Nagranie strazacka

Może Cię zainteresować:

Bytom wystąpi w filmie Netflixa. Na planie Kulm Jr., Lubos i Woronowicz

Autor: Daniel Lekszycki

07/11/2023

Youtube 1920x1080 kopia 11

Może Cię zainteresować:

Spacer po Katowicach śladami aktora Franciszka Pieczki. Plac Grunwaldzki, KWK Wieczorek, Giszowiec, Teatr Śląski, Kinoteatr Rialto

Autor: Katarzyna Pachelska

23/09/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon