Z historii Pogoni Lwów i Bytomia - 90 lat temu kontynuując wizytę na Górnym Śląsku w okresie rywalizacji polsko- niemieckiej Pogoń Lwów rozegrała ważny i prestiżowy mecz w Bytomiu z drużyną Beuthen 09 wzmocnioną m.in. reprezentacyjnym niemieckim bramkarzem.
Oto relacja z tego spotkania (z książki "Wacław Kuchar" Jacka Bryla z 1982). Jak to wtedy drukowali sędziowie i co kibice mieli pod surdutami hehe.
„W naszej drużynie walczyli: Szwarc (Polonia Przemyśl), Hawling (Czarni Lwów), Kowalski, Wójcicki, Bilor, Kopeć, a w ataku grała doskonała piątka "Pogoni": Słonecki, Garbień, Wacek Kuchar, Batsch i Marion.
Ze strony ,,09" gra była brutalna od samego początku, tak jak to oni lubią. Wygrać chcieli za wszelką -cenę, przeważając szalę silą fizyczną choćby. Przy dopingu wielotysięcznej, rozfanatyzowanej publiczności niemieckiej. Tymczasem na boisku działo się nie tak jak by Niemcy chcieli...
Pierwsza połowa gry upłynęła pod znakiem naszej bezwzględnej przewagi. W 25 minucie strzelił Józek Garbień z odległości 30 m niespodziewanie i tak silnie, że Eidam w bramce nawet nie drgnął, gdy piłka już w siatce siedziała ... Po wznowieniu gry, w paręnaście sekund byliśmy z atakiem już na ich polu karnym. Wacek Kuchar otrzymał dobre dośrodkowanie i główką w wyskoku wbił piłkę w róg niemieckiej bramki. Niemcy zwiększyli swe wysiłki - to już nie była gra brutalna, trudno było na nią zna1eść odpowiednie określenie. Za to nasi przykładali się. do gry z największą ofiarnością i ze wszystkimi najlepszymi umiejętnościami. Gwałtownej brutalności niemieckiej . przeciwstawiali technikę i szybkość, również dlatego, aby uniknąć groźnych starć. O brutalnym odpowiadaniu nie było mowy - nie było to ani w naszym stylu, ani nie mogło być naszą bronią, gdyż doszłoby na pewno do czegoś gorszego. Na krótko przed przerwą Słonecki uciekł depcącemu mu zaciekle po piętach pomocnikowi, wykiwał obrońców i przyziemnym strzałem podwyższył wynik na 3:0 ... Na przerwę gracze niemieccy schodzili zgnębieni, a wśród publiczności zapanował nastrój dla nas złowrogi. Widzieliśmy to i słyszeli, bo publiczność otaczała boisko ciasnym murem, a co wykrzykiwali rozumieliśmy dobrze, bo każdy z nas przecież znał ich język.
Po przerwie już w drugiej minucie okazało się, że Niemcy nie chcą grać fair. Sfaulowali Henryka Bilora grającego na pozycji środkowego pomocnika. Wejście niemieckiego gracza było tak brutalne, że Henrykowi złamał nogę! Straciliśmy bezcenną silę, bo był on dosłownie kręgosłupem naszej drużyny i podporą defensywy. Nie o strzelaniu bramek należało więc teraz myśleć, ale nastawić się na obronę korzystnego dla nas wyniku. Wacek cofnął się z ataku na pozycję osieroconą przez nieodżałowanego Henryka, przez co niestety osłabił atak, który mocno stracił werwę. A Niemcy zaczęli grać wypadami - z siłą, falowymi atakami. Po jednym takim piłka wyszła na aut poza naszą linią bramkową, a jeden ż widzów niemieckich kopnął ją z powrotem na boisko. Wtedy jeden z Niemców strzelił obok spokojnie idącego po piłkę Szwarca grającego w naszej bramce. Publiczność niemiecka ogłuszająco zawyła i zaczęła klaskać szalejąc z radości. Sędzia dr Hipp stał blady i nie wiedział co czynić, z naszych graczy nikt nie odezwał się nawet - żeby nie dać powodów do awantury, która zawisła w powietrzu. Wówczas Bongers chwycił piłłkę i pobiegł z nią na środek. Tłum wiwatował i ryczał, a najzagorzalsi "kibice" runęli ławą ku dr. Hippowi, który zląkł się nie na żarty i pod takim terrorem bramkę tę uznał. W ten sposób mistrzowska drużyna Górnego Śląska niemieckiego "zdobyła" bramkę. Mówi się trudno ...
Gra rozpoczęła się zażarta, bo Niemcy chcieli chociaż wyrównać do remisu. Tłum szalał tak, że nasi gracze nie słyszeli swych nawoływań. Wszelkie jednak usiłowania Niemców rozbijały się o krzepę Hawlinga i Garbienia, o pracę i szybkość Wacka oraz o zaciętość Wójcickiego i Kopcia. Było dziewięć minut do końca; gdy jednak straciliśmy tym razem prawidłowo zdobytą przez Niemców bramkę. Do końca wytrzymaliśmy i nawet poszły dwa ataki na bramkę niemiecką.
Co się działo na boisku po gwizdku - trudno opisać. Radowaliśmy się ze zwycięstwa niezaprzeczalnego, ale zaraz zaczęliśmy się bać wszyscy o swoje kości, bo na murawę wpadło kilkudziesięciu ludzi. Wydawało się, że to dzień sądu prawie ostatecznego! Tłumy wyły i gwizdały, a ci którzy wdarli się na boisko otoczyli, nas wszystkich, graczy, kierownictwo drużyny, dra Hippa i Heńka ze złamaną nogą ciasnym kołem. Ale - uśmiechali się, do mis i mówili po polsku! Rychło wydało się, że jest to bojówka polskich górników, która nie opuściła nas aż do hotelu "Lomnitz", strzegąc nas cały czas jak oka w głowie. Nasze kochane "pierony" miały tylko szczery żal do dr Hippa za to, że uznał tę pierwszą "bramkę" Niemców. Gdyśmy to tłumaczyli naszą obawą przed zmasakrowaniem nas - "pierony" nasze zaczęły się śmiać na cały głos. - Niechby tylko spróbowali! - odparli, a przy tym odchylali poły swych surdutów. A tam w pięknym ordynku wisiały sobie ... ręczne granaty, pistolety automatyczne i inne podobne zabawki dla niegrzecznych dzieci... Tak to wtedy szło w krainie czarnych diamentów i w taki kocioł wpakowaliśmy się, co naszych graczy tylko podniecało.
W hotelu "Lomnitz" zapanowała radość nieopisana.
Do nas przemówił wtedy sam Wojciech Korfanty, dziękując gorącymi słowy za - jak się wyraził - dwadzieścia tysięcy nowych głosów dla polskiej sprawy. Rzeczywiście, po tym meczu wielu Ślązaków zaczęło patrzeć na polskie sprawy inaczej.”
Przydługie ale warte poznania dla tych, którzy nie znają szczegółów tego meczu.