Ratownicy CSRG3

Ratownictwo górnicze na Śląsku i w Zagłębiu. Od ponad wieku idą po żywych. I zawsze ryzykują własnym życiem

To o ich heroizmie mówił w czwartek prezydent Andrzej Duda. Ratownicy górniczy znów znaleźli się w centrum uwagi, po tragedii w kopalni „Pniówek”. Tak samo było, gdy cztery lata temu trwała akcja na „Zofiówce”, gdy w roku 2015 przez ponad dwa miesiące szukali zaginionych górników w „Wujku–Śląsku” i gdy w roku 2006 po przeszło 100 godzinach przebierania zawału w KWK „Halemba” wyciągnęli żywego Zbigniewa Nowaka. Jak działają

  • Na każdej kopalni „non stop” na służbie są przynajmniej dwa zastępy ratowników. W każdym momencie wsparcie może zostać wysłane z okręgowej i centralnej stacji ratownictwa górniczego.
  • Początki profesjonalnego ratownictwa górniczego na Górnym Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim sięgają pierwszych lat XX stulecia.
  • Historia zna wiele przykładów, gdy dzięki poświęceniu ratowników udało się ocalić od pewnej śmierci zaginionych górników.


Tragedia we Francji wywołała szok. Stacje ratownicze powstały na Śląsku i w Zagłębiu

Zaczątki systemu ratownictwa górniczego na Śląsku zaczęły powstawać w drugiej połowy XIX stulecia. Już w 1867 r. Rejonowy Urząd Górniczy w Ołomuńcu nakazał kopalniom rejonu ostrawsko - karwińskiego utrzymywanie w gotowości aparatów oddechowych, a w 1900 roku Wyższy Urząd Górniczy we Wrocławiu wydał „Ogólne przepisy górniczo – policyjne” dotyczące organizacji ratownictwa w zakładach górniczych. Nadal jednak trudno było mówić o istnieniu jakiś zorganizowanych struktur ratowniczych. Przede wszystkim nie było ośrodka, który by koordynował działania tych służb w kopalniach regionu.

Górniczy sprzęt ratowniczy z pocz. XX w.
Górniczy sprzęt ratowniczy z pocz. XX w. w Izbie Tradycji OSRG Jaworzno Fot. M. Wroński

Bezpośrednim impulsem do jego utworzenia stała się katastrofa we francuskiej kopalni „Courriere”. W wybuchu, jaki nastąpił tam 10 marca 1906 r. zginęło ponad 1100 górników (większość z tych, którzy tego dnia pracowali pod ziemią). Ta koszmarna tragedia pokazała, że bez przeszkolonych i odpowiednio wyposażonych służb ratowniczych w razie wypadku górnikom tak naprawdę nie ma kto pomóc (podczas akcji ratowniczej w „Courriere” okazało się, że miejscowi górnicy nie wiedzieli jak pracować w aparatach oddechowych, a ich obsługi uczyli się dopiero od niemieckich drużyn, które przybyły do Francji z pomocą).

Stąd właśnie decyzja o utworzeniu stacji ratownictwa górniczego w Bytomiu. Podjęły ją w 1906 r. władze Brackiego Stowarzyszenia Zawodowego w Tarnowskich Górach. Budowa Górnośląskiej Głównej Stacji Ratowniczej ruszyła rok później na gruncie przy kopalni „Heinitz” (potem „Rozbark”), a już w 1908 r. placówka rozpoczęła działalność. Z konieczności budowy systemu ratownictwa górniczego zdawano sobie też sprawę w położonym na terenie ówczesnego zaboru rosyjskiego Zagłębiu Dąbrowskim – w 1911 r. funkcjonować zaczęła bowiem Centralna Stacja Ratunkowa w Sosnowcu.

Bytom od zawsze kluczowy dla ratownictwa górniczego na Śląsku

Bytomska stacja miała za zadanie zabezpieczać kopalnie na Górnym Śląsku, a ten po plebiscycie i okresie powstań śląskich został podzielony polsko – niemiecką granicą. To musiało przełożyć się na nową organizację systemu ratownictwa. Konieczne stało się powołanie odpowiedniczki bytomskiej stacji po polskiej stronie Górnego Śląska – takowa została utworzona najpierw w Pniowcu obok Tarnowskich Gór, a potem w Mikołowie. Zmiany nastąpiły również po zakończeniu II wojny światowej – pod koniec roku 1945 na terenie ówczesnej Polski stacje ratownictwa górniczego działały w Bytomiu, Sosnowcu, Wałbrzychu i Mikołowie (tą ostatnią zlikwidowano 1 stycznia 1947 roku). Bytomska stacja szybko zaczęła wyrastać na tą dominującą - w roku 1948 utworzono przedsiębiorstwo Stacja Ratownictwa Górniczego Przemysłu Węglowego w Bytomiu (z oddziałami w Sosnowcu i Wałbrzychu), które po kolejnych 10 latach przekształcono w Centralną Stację Ratownictwa Górniczego.

Centralna Stacja Ratownictwa Górniczego w Bytomiu
Centralna Stacja Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. Fot. CSRG

I taki model istnieje po dziś dzień, choć na przestrzeni lat zmieniał się zarówno status CSRG (od 2005 r. stanowi ona spółkę skarbu państwa), jak też liczba podległych jej okręgowych stacji ratownictwa. Warto pamiętać, że były wśród nich nie tylko stacje zabezpieczające kopalnie węgla kamiennego (obecnie są to OSRG w Wodzisławiu Śląskim, Bytomiu – Zabrzu i Jaworznie, która „opiekuje się” nie tylko zakładami na pograniczu woj. śląskiego i małopolskiego, ale i nad położoną w zagłębiu lubelskim „Bogdanką”). W strukturach CSRG były również okręgowe stacje zabezpieczające kopalnie zajmujące się wydobyciem innego rodzaju surowców np. Ratownicza Stacja Górnictwa Otworowego w Krakowie (gaz), Jednostka Ratownictwa Górniczego – Hutniczego w Lubinie (miedź), czy w przeszłości także w Tarnobrzegu (siarka).

Zastępy non stop gotowe do akcji. Czuwają na kopalniach i w stacjach

W szeregach ratowników górniczych służą dziś wyłącznie ochotnicy. Nie zawsze tak jednak było. W latach 50-tych i 60-tych XX w. dla osób z górniczego dozoru był to obowiązek, skutkiem czego wśród ratowników zdarzały się także kobiety.

Kandydaci na ratowników muszą mieć ukończone 23 lata (górnej granicy wieku nie ma), wykazać się minimum 2-letnim stażem pracy w kopalni, odpowiednim stanem zdrowia i psychicznymi predyspozycjami, ukończonym kursem dla kandydatów na ratowników górniczych i pozytywnie zdanym egzaminem.

Liczba ratowników na kopalni zależy od liczby samych górników. Tam, gdzie w pod ziemią pracuje ponad 2000 osób, liczba ratowników nie może być mniejsza niż 80, na mniejszych kopalniach także liczba ratowników jest odpowiednio mniejsza. Generalnie – i to jest niezmienne wszędzie - każdą ze zmian powinny zabezpieczać dwa 5-osobowe zastępy. To zaś oznacza, że to właśnie one są zawsze pierwsze na miejscu zdarzenia na macierzystej „grubie”. Dopiero później do akcji są w stanie wkroczyć ratownicy z okręgowych stacji i CSRG.

Służbę w okręgowych stacjach pełnią ratownicy delegowani tam czasowo z kopalń. Na każdej z tych placówek całodobowy dyżur pełnią po dwa zastępy skierowane tam z którejś z podległych tejże stacji kopalni (co 8 dni następuje ich zmiana).

Ratownicy zawodowi są jedynie w CSRG. W gotowości są tam „non stop” dwa zastępy zmieniające się co 12 godzin. W ramach stacji działa sześć zawodowych pogotowi specjalistycznych (m.in. przeciwpożarowe, pomiarowe i wodne), w skład których wchodzą zarówno ratownicy górniczy, jak i specjalistyczni. W stacji działają także zastępy ratownicze stosujące techniki nurkowe i alpinistyczne.

Pojazdy ze sprzętem w CSRG Bytom
W CSRG gotowe do akcji są także pojazdy wyładowane specjalistycznym sprzętem. Fot. M. Wroński

Prócz samych ratowników w CSRG gotowe do akcji są także pojazdy wyładowane specjalistycznym sprzętem. Znajduje się w nich aparatura medyczna, łącznościowa, linie chromatograficzne, przyrządy pomiarowe, narzędzia podręczne, zestawy hydrauliczne, urządzenia do namierzania zaginionych, jak też całe wyposażenie osobiste samych ratowników. W położonych obok stacji podziemnych wyrobiskach ratownicy ćwiczą w warunkach mających możliwie jak najbardziej przypominać te, z którymi przychodzi im się zmierzyć podczas rzeczywistych akcji.

Ćwiczebne wyrobiska w CSRG Bytom
Ćwiczebne wyrobiska w CSRG Bytom. Fot. M. Wroński

Zawsze idą po żywego. Brzmi jak banał, ale taka jest prawda

Akcje ratunkowe w górnictwie są niebezpieczne, trudne, skomplikowane i nieraz bardzo długie. Dość powiedzieć, że poszukiwania dwóch zaginionych górników w rudzkiej kopalni „Wujek-Śląsk”, po wstrząsie, jaki tam miał miejsce w maju 2015 roku, trwały ponad dwa miesiące. Była to najdłuższa akcja w całej historii polskiego ratownictwa górniczego. Trzy lata później, w maju 2018 r., ratownicy przez półtora tygodnia poszukiwali górników zaginionych po tąpnięciu w kopalni „Zofiówka” w Jastrzębiu-Zdroju zmagając się z zalewającą wyrobiska wodą, zagrożeniem metanowym i wysoką temperaturą. Finalnie, z 11 górników, jacy w chwili wstrząsu znajdowali się w zagrożonym rejonie czterej wydostali się o własnych siłach, dwójkę wyprowadzili ratownicy, pięciu niestety zginęło.

Ratownicy zwykli mówić, że zawsze idą po żywych i nie są to bynajmniej słowa „ku pokrzepieniu serc”. Historia zna wiele przykładów, gdy dzięki ich poświęceniu udało się ocalić od pewnej śmierci zaginionych górników. W lipcu 1969 r. z zalanych przez wodę i muł wyrobisk KWK „Generał Zawadzki” w Dąbrowie Górniczej udało się wyprowadzić 79 górników. We wrześniu wrześniu 1995 r., po trwających pięć dni poszukiwaniach, zastępy wydobyły czwórkę, odciętych przez zawał, „hajerów” z KWK Nowy Wirek w Rudzie Śląskiej, a cztery lata później dwóch górników udało się uratować w sosnowieckiej kopalni „Kazimierz Juliusz”.

Wśród najbardziej spektakularnych, a przy tym zakończonych happy endem akcji są rzecz jasna te związane z nazwiskami Alojzego Piontka oraz Zbigniewa Nowaka. Ten pierwszy w marcu 1971 r. w oczekiwaniu na ratunek przetrwał 158 godzin w zawalonym wyrobisku zabrzańskiej kopalni „Makoszowy”, tego drugiego w lutym 2006 roku ratownicy przez 111 godzin szukali w zasypanym po wstrząsie wyrobisku KWK Halemba w Rudzie Śląskiej.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon