Udogodnienia życiowe? Bytom bije na głowę większość nowych przestrzeni wokół Katowic. Prof. Tomasz Pietrzykowski w „Musimy porozmawiać o Bytomiu”

O potencjale mieszczańskości i „czarnej legendzie” Bytomia. O tym, czym Bytom przewyższa Katowice, ale i gdzie w Katowicach oraz Gliwicach powinien szukać inspiracji. O tym, jak Bytom może być „miastem-Jarocinem” naszych czasów. W ramach akcji #MusimyPorozmawiaćOBytomiu, z prof. Tomaszem Pietrzykowskim, prorektorem Uniwersytetu Śląskiego, byłym wojewodą śląskim, dyskutuje Marcin Zasada.

Tomasz Pietrzykowski/archiwum prywatne
Prof. Tomasz Pietrzykowski

Jest taki pisarz, Filip Springer. Dużo zrobił dla śląskiej architektury.
Znamy. Prowadził zajęcia na Uniwersytecie Śląskim, gościł na Śląskim Festiwalu Nauki.

To Springer powojenną katowicką modernę nazwał źle urodzoną. Brakowało tego określenia w zdiagnozowaniu problemu, jaki mieliśmy z centrum Katowic przez dobre dwie dekady.
Jest w tym dużo racji, choć – dla porządku – wiele rozwiązań architektonicznych, które same w sobie są nowatorskie czy oryginalne, w skali miejskiej musi być też oswojone przez ludzi. W Katowicach nie wszystkie powojenne obiekty zostały zaakceptowane przez mieszkańców tak, jak to stało się np. ze Spodkiem.

Tak czy inaczej: Filip Springer. Przyjeżdża na spacer po bytomskim Knajfeldzie dla National Geographic. I pisze dobrze – że pięknie, zielono i wszędzie blisko.
To akurat nic nadzwyczajnego. Często potrzebujemy opinii kogoś z zewnątrz, by docenić coś, co sami dobrze znamy.

Ale to jeszcze nic. Na Facebooku jest dyskusja pod postem Springera. Ludzie tutejsi, ale też tacy, którzy o Bytom zahaczyli przypadkiem. I więcej zachwytów: „Zadłużyłbym się, żeby kupić ten dom”, „Nieprzypadkowo Bytom nazywano kiedyś śląskim Krakowem”, „Kilka lat temu odkryłam Bytom, jest cudowny”. To jakby muzyk, którego wyrzucano z każdej orkiestry, nagle został odkryty przez jakąś alternatywną publikę.
To nasz dobrze znany kompleks, z którego od dawna się leczymy. Przez lata nie tylko obcowaliśmy z wszystkimi wadami naszego regionu, ale słyszeliśmy od wszystkich dookoła jak brzydki i brudny jest Śląsk. I przyjęliśmy tę optykę, trochę jak w powiedzeniu: „Jeśli siódma osoba z rzędu powtarza Ci, że jesteś koniem, to idź się podkuj”. I po tym wyostrzeniu negatywnego postrzegania tego, co nas na Śląsku otacza, wreszcie następuje proces odwrotny.

Nie chodzi o sąsiadów, tylko wyobrażenie

I na początek też inni muszą nam uświadomić, że Bytom nie jest dymiącą hałdą?
Tak. Myślimy o sobie lepiej, oceniając się w lustrze opinii publicznej. Zaczynamy zmieniać perspektywę dostrzegając nie tylko tę pustą połowę szklanki, ale też tę pełną. Przypominamy sobie, że w epoce rozkwitu przemysłu, a potem i w czasach PRL, nie tylko ściągały na Śląsk tysiące ludzi poszukujących lepszego życia, ale także patrzono na nas z zazdrością i trochę niechęcią, jako na nawet nazbyt nowoczesny, bogacący się i nieco drapieżny region. I nagle zaczynamy dostrzegać także wartość tego, co przez lata mijaliśmy z niechęcią i obojętnością. Bytom jest dodatkowo szczególnym przypadkiem, bo jest jednym z najbardziej tradycyjnych miast w regionie – z historycznie ukształtowanymi placami, pierzejami, kwartałami… Gdyby Bytom nie został aż tak zaniedbany, nikt nie miałby wątpliwości, że to po prostu piękne miasto.

To ile jest korzyści z mieszkania np. na przedmieściach Katowic w porównaniu do centrum Bytomia?
Jeśli chodzi o ogólnie pojęte udogodnienia życiowe? Pod tym względem Bytom bije na głowę większość nowych przestrzeni osiedleńczych wokół Katowic. Nie mam wątpliwości, że to wygodniejsze życie.

Ale?
Ale przy wyborze nowego miejsca zamieszkania istotną rolę odgrywają stereotypy, a także coś, co można by określić „intuicją dotyczącą tkanki społecznej”: jakich będę miał sąsiadów? Czy będzie tam bezpiecznie? Czy to miejsce „z przyszłością”? Pewne skojarzenia tego rodzaju mogą często kierować ludzi raczej ku poszukiwaniu miejsca zamieszkania w nowo powstających osiedlach, stanowiących nie tylko miejsce do wygodnego życia, ale także dowód realizacji aspiracji, znalezienia się w środowisku kojarzącym się z życiowym sukcesem, powodzeniem, rozwojem czy przyszłością.

Ja mieszkam w Bytomiu i na otoczenie nie narzekam.
Bo chodzi nie tyle o rzeczywistość, ile raczej wyobrażenia towarzyszące pierwszym decyzjom gdzie „chce” się mieszkać. Przecież na ogół realnie bardzo niewiele wiemy o tych miejscach, które nas pociągają lub odpychają. To raczej sfera intuicji, skojarzeń, klisz. Dopiero potem dochodzi do ich zderzenia z rzeczywistością w tysiącu różnych szczegółów, z których jedynie bardzo mgliście zdawaliśmy sobie sprawę, a które mogą decydować o poczuciu zadowolenia lub frustracji.

Nikiszowiec pokazuje, ile może zrobić moda

Miasto Bytom prowadzi dziś akcję pod hasłem „Zamieszkaj w wielkim stylu”, zachęcającą do osiedlania się w Bytomiu. Można się śmiać, ale zwłaszcza w Bytomiu czy bogatszych rzecz jasna Gliwicach, ten styl jest i to niepowtarzalny.
Wydaje mi się, że taki sposób zachęty może mieć sens. Pokazywania nie tylko jak dobrze można żyć w danym miejscu, ale także jak bardzo sprzyjać może ono realizacji takich – w najlepszym tego słowa znaczeniu – „mieszczańskich” wzorców życia. Przestronnych, pięknych klasycznych salonów w eleganckich kamienicach, porannej kawy na rogu ulicy czy tramwaju trzy minuty od domu. Ten styl życia ma szansę tryumfalnie powrócić po okresie jego ośmieszania w czasach PRL, a potem nowobogackich zachwytów dworkami na przedmieściach. Powrót do wzorców wygodnego miejskiego życia wydaje mi się największą szansą dla Bytomia, zwłaszcza gdy jego prozaiczne zalety – skomunikowanie, gęstą tkankę miejską uda się połączyć z głęboką rewitalizacją, zielonym ładem, który powinien przeniknąć także same miasta. To bardzo kuszące i zupełnie realne.

Pamięta pan program Mieszkanie plus?
Powstał chyba tylko Nowy Nikiszowiec.

To była dobra okazja, by na Śląsku dokonać pewnej rewolucji: „Kamienica plus” zamiast „Mieszkania plus”. Remont starej zabudowy, zasilanie jej młodymi ludźmi, którzy zamieszkają w centrum, zamiast stawiania kolejnego peryferyjnego osiedla, do którego trzeba doprowadzić autobus, media, pobudować obok przedszkole, szkołę i sklepy.
Absolutna racja. Przy obecnych realiach rynku nieruchomości, kurczeniu się atrakcyjnych miejsc na przedmieściach, rewitalizacja byłaby również szansą dla miast, zwłaszcza gotowych prowadzić politykę mieszkaniową bardziej „smart” niż wyprzedawania lokali na przetargach. By to jednak w praktyce bardzo trudne – ze względów własnościowych, relacji rządu z samorządami, trudnościami w projektach o charakterze partnerstwa publiczno-prywatnego. Nie mam jednak wątpliwości, że taka fala nadchodzi, a ci którzy ją prześpią – przegrają.

Załóżmy, że w przypadku Bytomia to już raczej problem krzywdzących stereotypów niż miasta w jego istocie. Jedno i drugie łączy czas – trzeba lat, żeby zmiana się dokonała.
Ale są czynniki, które mogą przyspieszyć lub zwolnić takie procesy. Katowice doznały przed dekadą przełomu mentalnego podejmując starania o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury oraz decydując się na Strefę Kultury przy Spodku. Stały się, dzięki temu, w dużej mierze innym miastem.

Czyli miliardy złotych, których Bytom nie ma i mieć nie będzie.
Ale są jeszcze takie zjawiska jak moda. Przykładem może być odrodzenie się Nikiszowca, w większym chyba stopniu wynikające z działań oddolnych niż jakieś poważnej, systematycznej i szeroko zakrojonej polityce miasta. I to mimo fatalnego skomunikowania, który czyni tę dzielnicę niemal wyspą, na którą trzeba urządzać wyprawę. Tu Bytom ma potencjalnie ogromne atuty wykreowania tego rodzaju mody, identyfikacji czyniącej miasto jakąś unikalną przestrzenią, w której warto bywać, a tym bardziej – mieszkać.

Wszystko się zgadza. Tylko Bytom to nie Nikisz.
To oczywiste, walory są inne. Oryginalność Nikiszowca jest zupełnie innego rodzaju. Jednak Bytom ze swoją mieszczańskością i mnóstwem interesujących, klasycznych przestrzeni miejskich wymagających wypełnienia nową treścią także stanowi ogromną, wciąż niewykorzystaną szansę.

Gdyby węgiel leżał na Pomorzu...

Tak wracamy do kwestii – jak pan to ujął „czarnej legendy” Bytomia i śląskiej krzywdy. W książce „Ballada o śpiącym lwie” Agaty Listoś-Kostrzewy mamy – nomen omen – czarno na białym, że władza ludowa kalkulowała, czy Bytom opłaca się zniszczyć, by wydobyć zalegający pod nim węgiel.
W okresie realnego socjalizmu Śląsk, w tym szczególnie Bytom, ulegał bezlitosnej eksploatacji. Taka jest w dużej mierze natura dyktatorskiej władzy. Jeśli z kalkulacji wyjdzie jej, że „opłaca się” realizować jakieś wizje aktualnego przywódcy, wszelkie koszty przestają się liczyć. W tamtych dekadach to jednak w mniejszym stopniu była eksploatacja Śląska przez Polskę, ile raczej społeczeństwa przez autorytarną władzę. Nasz „pech” polegał na tym, że szczególnie cenne dla niej bogactwa naturalne znajdowały się akurat pod nami. Gdyby węgiel leżał na Pomorzu zapewne równie bezwzględnie eksploatowano by Pomorzan. Jednakże wyniszczony tą rabunkową gospodarką został Śląsk, a tamte dekady pozostawiły po sobie nie tylko trudne i kosztowne dziedzictwo, ale także bardzo ważną lekcję ciemnych stron władzy nieliczącej się z niczym, choć dbającej o przywileje dla tych, których się boi.

Pytanie, do jakich wniosków nas to prowadzi dziś, gdy wyzwaniem tak Bytomia, jak i całego Śląska jest być może najpoważniejszy w historii proces transformacji przemysłowej.
Europejski Zielony Ład i będący jego elementem Fundusz Sprawiedliwej Transformacji ma być właśnie częściową odpowiedzią na te pytania, a właściwie – instrumentem służącym zapełnieniu miejsca po odchodzącym w przeszłość modelu gospodarki i energetyki. Pytanie, na ile fundusz te może i powinien służyć nie tyle, albo nie tylko, czekającej nas transformacji, ale także naprawieniu szkód wyrządzonych w przeszłości przez jego istnienie. Poczucie sprawiedliwości podpowiadałoby, że powinniśmy dążyć do jak najszerszego wyrównania tych szkód. Jednak poczucie realizmu podsuwałoby tu sporo trzeźwego samoograniczenia – nie wszystko, co słusznie byłoby zrobić, jest możliwe, a już zwłaszcza w drodze prostego transferu finansowego.

Górnictwo, nawet w Bytomiu, to już melodia przeszłości. Czy – paradoksalnie – miastu byłoby dziś łatwiej, gdyby 7 lat temu rząd Ewy Kopacz zamknął ostatnią bytomską kopalnię, czyli KWK Bobrek?
Odpowiedzi na takie pytania nigdy nie są proste. Mimo że sam pochodzę z górniczej rodziny, to staram się patrzeć na odchodzenie od górnictwa możliwie racjonalnie i bez sentymentów. Dlatego uważam, że tempo zamykania kopalń powinno być tak szybkie, jak to tylko możliwe. Ale jest ono limitowane transformacją energetyki, bo to w końcu nie wydobywanie węgla jest problemem, tylko jego spalanie. Wychodzenie z górnictwa musi być zgrane z nowymi źródłami energii oraz tworzeniem nowych szans rozwojowych dla miejsc, które dotąd żyły z wydobycia i spalania. Poradzimy sobie z tym, nie wymaga to wcale długich dziesięcioleci, jak wmawia nam rząd, jednak nie może być dokonywane bez planu mającego choć dostateczny poziom akceptacji społeczności lokalnych. Wiele nauczyliśmy się z mocnych i słabych stron reformy górnictwa w czasach rządu Jerzego Buzka i dysponujemy wszystkim, co potrzebne, w tym pieniądze unijne, aby przeprowadzić sprawny i racjonalnie przemyślany proces transformacji gospodarczej regionu. Pytanie czy decydentom starczy mądrości, woli i charakteru, aby tym złożonym i trudnym procesem umiejętnie nawigować, zwłaszcza w obliczu nieuchronnych obaw i sprzeciwów niektórych środowisk.

Sprzeciw zawsze będzie, zwłaszcza, jeśli ludzie nie widzą alternatywy. I to są doświadczenia ostatnich lat w tak zwanej restrukturyzacji górnictwa.
Właśnie. Transformacja nie będzie na pewno bezkonfliktowa, ale musi stwarzać uczciwe szanse dla każdego, kto będzie gotowy z nich skorzystać, a nie jedynie bronić za wszelką cenę status quo. Te zmiany są nieuchronne ale mogą i powinny być zaprojektowane tak, aby były raczej szansą niż tragedią dla społeczności i poszczególnych osób, których bezpośrednio dotyczą. Nawiasem mówiąc takich szans, jak dotąd, w Bytomiu nie stwarzano. Efekty obserwowaliśmy przez ostatnie dekady.

Cztery lata to dużo, jeśli… się je marnuje

Zygmunt Frankiewicz, wieloletni prezydent Gliwic, powiedział mi kiedyś coś, co z dzisiejszej perspektywy brzmi wręcz niewiarygodnie: że gdy obejmował urząd w 1993 roku, Gliwice były biedniejsze od Bytomia.
Brzmi szokująco w pierwszej chwili. Ale chwila refleksji pokazuje, że nie ma w tym nic paradoksalnego. To paradoksalne dziś, ale w ówczesnych realiach miasto górnicze znaczyło coś zupełnie innego niż miasto akademickie. Pieniądze, produkt krajowy kreował się wtedy w Bytomiu, a nie Gliwicach.

Zatem: czy Gliwice zrobiły przez ćwierć wieku coś znacząco lepszego od Bytomia, czy po prostu warunki się odwróciły?
Gliwice znakomicie wykorzystały możliwości, jakie otworzyły się po 1989 r. Bardzo dobra polityka władz miasta, obliczona na długi horyzont czasowy. Prezydent Frankiewicz był dla mnie zawsze uosobieniem zdolności do dostrzegania i wykorzystywania szans rozwojowych, często dużo wcześniej niż dostrzegali je inni. Swoją drogą w niektórych wypadkach dążenia Gliwic były znacznie bardziej sensowne z punktu widzenia interesu miasta, niż regionu. Niezależnie od tego dziś takim punktem zwrotnym, jakim dla naszych miast był rok 1989, jest Europejski Zielony Ład. I te regiony, które zdołają z refleksem dostrzec i wykorzystać te szanse mogą po 30 latach znaleźć się w takiej sytuacji jak Gliwice wobec Bytomia. Wyprzedzić na zakręcie tych, którzy startowali z dużo lepszych pozycji. Może, niestety, też być odwrotnie. Jeśli nasz region tej szansy nie wykorzysta, a zrobią to inni, możemy stać się wobec nich jak dzisiejszy Bytom wobec Gliwic – z niedowierzaniem słuchając, że przecież jeszcze tak niedawno byliśmy znacznie bogatsi i rozwinięci niż oni.

Piewcy samorządu powiedzieliby: jeden Frankiewicz rządził tam 25 lat. A może również dlatego rządził tak długo, że w Gliwicach było łatwiej niż w Bytomiu?
Oczywiście, że z punktu widzenia realizacji strategicznych zamierzeń taka ciągłość ma swoje znaczenie. Gliwice miały też swój moment, gdy centrum decyzyjne rządu składało się w istocie z osób związanych z tym miastem. Kołowrót nieustannie zmieniających się prezydentów, starających się zaczynać wszystko od początku i koniecznie inaczej niż poprzednicy na pewno nie sprzyja sprostaniu tak poważnych wyzwań rozwojowych, przed jakimi miasta stały w ostatnich dekadach. Jednak ciągłość władzy może też być obciążeniem. Świetnie, jeśli dobry prezydent rządzi długo, kilka kadencji prezydenta kiepskiego, ale popularnego dzięki różnym populistycznym sztuczkom, może przesądzić o miejscu danego miasta na wiele pokoleń.

W Bytomiu władza samorządowa zmieniała się wraz z kolejnymi politycznymi falami w Polsce: SLD w kraju, SLD w Bytomiu. PO bierze kraj, PO ma prezydenta. Ale dłużej jak w Gliwicach czy Katowicach nie przetrwał nikt.
To na pewno miało znaczenie. Zapewne ani Zygmunt Frankiewicz w Gliwicach, ani Piotr Uszok w Katowicach nie zdziałaliby wiele rządząc jedną kadencję. Cztery lata do bardzo dużo, jeśli się je marnuje, ale bardzo mało, jeśli się je wykorzystuje do realizacji ważnych, rozwojowych projektów. Ot, taki paradoks względności czasu (śmiech).

Pieniądze na transformację nie mogą być lekiem przeciwbólowym

Dziś pytanie w Bytomiu brzmi, czy bardziej niż stabilizacji miasto nie potrzebuje również trochę szaleństwa.
Odwagi na pewno i jasności co do zdefiniowania swojego miejsca, przynajmniej w metropolii. Zdobycia się na coś więcej niż tylko dłubania w infrastrukturze i mozolnym poprawianiu codziennej rzeczywistości. To oczywiście ważne i konieczne, ale niewystarczające. Zwłaszcza, jeśli miasto – jak Bytom – musi walczyć o przełamanie krzywdzącego stereotypu. Pod tym względem jest w sytuacji podobnej, w jakiej były Katowice przed Off-Festiwalem, NOSPR-em, ożywieniem śródmieścia czy Centrum Kongresowym i organizacją w nim ogromnych globalnych wydarzeń. A ostatnio także – podjęciem się realizacji wydarzeń jako Europejskiego Miasta Nauki 2024. Dzięki takim działaniom z dawnego stereotypu niewiele zostało. Choć wiele miejsc Katowic pozostaje niestety nadal niemal jak żywcem przeniesione z lat 90., Bytom jest w jeszcze trudniejszej sytuacji, bo w pewnym sensie wziął na siebie całe odium negatywnych skutków wczesnej transformacji na Śląsku… Niemniej jednak staje – podobnie jak cały nasz region i cała Europa – przed nowym punktem zwrotnym, jakim jest sprawiedliwa transformacja i Europejski Zielony Ład.

Bytom mesjaszem Śląska? Mocne.
Skala zaniedbań z przeszłości postawiła Bytom na pierwszym miejscu jako obszar interwencji. Stąd z kolei bardzo blisko do postawy pełnej legendarnej już „krzywdy śląskiej”: że przekleństwo historyczne, że miasto-klient pomocy społecznej. Środki na transformacje nie mogą być lekiem – zwłaszcza przeciwbólowym. Muszą być impulsem. Bytom ma wiele atutów, z którymi może zasiąść do tego nowego rozdania kart. Nie jest przecież, w przeciwieństwie od niektórych innych miejsc naszego regionu, jedynie „miastem – produktem ubocznym wydobywania węgla”. Ma ogromny kapitał historyczny, intelektualny, urbanistyczny, który daje duże możliwości kreatywnego wykorzystania – łącząc elementy ciągłości i nowatorskości.

Wspomniałem o szaleństwie. Może w Bytomiu powinniśmy zacząć rozmawiać o tym, czy np. nie odbudować zniszczonego w 1945 roku kwartału, z zabytkowym ratuszem i zabudową mieszkaniową?
Nie mam pojęcia, czy taki pomysł jest możliwy do realizacji, ale takiej właśnie wyobraźni i rozmachu na Śląsku nam na pewno brakuje. Przykład Katowic pokazuje, że czasem największe szanse rozwojowe mogą wiązać się z pomysłami dość odległymi od potrzeb i oczekiwań „zwykłego mieszkańca”. Zamiast Międzynarodowego Centrum Kongresowego można było przecież wymienić jeszcze 20 kilometrów kanalizacji i udrożnić 2 lub 3 duże skrzyżowania. Na co takie fanaberie? Co z tego będzie miał zwykły człowiek? Jednak po 10 latach widzimy, ze jednak ma. Milion turystów biznesowych w Katowicach rocznie zmieniło oblicze miasta i przynosi efekty, które mniej lub bardziej bezpośrednio odbijają się na życiu coraz większej liczby mieszkańców. To oczywiście tylko przykład, ale pokazujący, że czasem warto zaryzykować i spróbować osiągnąć efekt mniej doraźny, ale w dłuższej perspektywie zmieniający niesłychanie wiele – w sferze morale, wizerunku, poczucia dumy i identyfikacji ze swoim miastem. Nawet zaspokajając te podstawowe potrzeby – wodociągowe, kanalizacyjne, chodnikowe można to robić z większą lub mniejszą fantazją. W Wiedniu jedną z ikon miasta jest udziwniona spalarnia śmieci zaprojektowana przez legendarnego architekta Hundertwassera. Bez zwrócenia na siebie uwagi jakąś unikalnością, w dzisiejszych czasach trudno o budowanie poczucia dumy z miejsca, w którym się mieszka i przyciąganie do niego mieszkańców. Wygodne domy i równe chodniki do tego nie wystarczają.
Tę potrzebę życzliwej uwagi widać po wizycie Springera w Bytomiu.
Tak. Dla nas jego zainteresowanie jakimś fragmentem Bytomia jest ważne również dlatego, że brakuje nam tego zainteresowania. Pół żartem, pół serio: kiedyś Śląsk odwiedzali Breżniew, Castro czy de Gaulle. Dziś szukamy czegoś, co wykracza poza „maintenance”, czyli bieżące sprawy, bieżące utrzymanie miasta.

Bytom, całoroczny off-festiwal

Katowice Europejską Stolicą Nauki w roku 2024. To szansa dla takich miast jak Bytom?
To zależy, co pójdzie za tym tytułem szerzej, niż tylko w Katowicach. Bytom pod względem akademickim jest mało wykorzystany, ale to jest też pytanie trochę o znalezienie swojego miejsca. Miasto potrzebuje wyróżników, a przy coraz wyraźniejszej „mainstreamowości” Katowic, „offowość” Bytomia wydaje się być ciekawym kierunkiem. Być może Bytom mógłby stać się śląskim Kreuzbergiem.

Północna część bytomskiego śródmieścia nawet trochę wygląda jak ta dzielnica Berlina.
Więc dlaczego Bytom nie miałby być alternatywą dla katowickiej Mariackiej, adresowaną raczej do tych, którzy szukają czegoś innego niż dyskoteka i modne ciuchy? Takim stacjonarnym, całorocznym off-festiwalem, do którego pielgrzymują wszyscy, którzy szukają czegoś innego niż to, co lansują główne stacje telewizyjne i internetowe portale. Odtrutki. Takim miastem-Jarocinem naszych czasów. To tylko jedna w mnóstwa opcji. Mamy tyle niezaspokojonych potrzeb na Śląsku, że jest w czym przebierać.

Nawiązując do pańskich słów, mody nie da się tak po prostu zaplanować. I to bardziej chyba wyzwanie dla środowiska niż władz miasta.
Środowisko jest w takich procesach najważniejsze. Ale przychylność lub obojętność władz miasta może takim pomysłom dać wiatru w żagle lub je zdusić. Kto dziś pamięta, że off-festiwal był przez lata w Mysłowicach? Katowice go przejęły. Bez tego nie byłoby później kreatywnego miasta muzyki Unesco, Music Expo w Katowicach w 2017 r. i wielu innych rzeczy. Mówiąc krótko – miasta nie byłoby na muzycznej mapie Europy. A jest. Tylko władze muszą rozumieć, że sens mogą mieć także przedsięwzięcia, których one same nie są adresatem. Prezydent nie musi lubić chodzić na koncerty, żeby rozumieć ich znaczenie i zabiegać o ich lokowanie w swoim mieście.

Dziś miasto z marszałkiem chcą przejąć zabytkową Elektrociepłownię Szombierki. Czy to jeden z takich pomysłów?
Jak najbardziej. Jeśli ta sprawa dotrze do szczęśliwego finału, posiadanie takiego obiektu powinno być wyzwolicielem kreatywności, o której mówię. Tym bardziej, że różnorodność ich przeznaczeń jest oszałamiająca. Bytom ma zresztą mnóstwo „loftowych” przestrzeni do zagospodarowania. Muzyką, teatrem, kulinariami, przestrzeniami do różnych pozornie dziwnych aktywności.

Bytom za 10 lat?
Nie widzę powodów, by nie mógł walczyć o odzyskanie pozycji jednego z najważniejszych ośrodków miejskich Śląska. Te atuty, o których mówiliśmy są trudne do zignorowania, a przy rozsądnej długofalowej polityce, ewentualnym wsparciu unijnym, szansę na nowe życie ma naprawdę duże. Poza Katowicami i Gliwicami ma chyba największy potencjał tego rodzaju.

Subskrybuj bytomski.pl

google news icon