Siedział w ławce z Nawałką, puchar wręczał mu Górski. Nie żyje legenda Szombierek

Szybki, odważny, a przede wszystkim skuteczny. Taki był Bogusław Cygan, który, choć w Szombierkach grał wiele lat, to koronę króla strzelców zdobył w odległym Mielcu. Ostatnio dużo chorował, ale cały czas jego wielką pasją była piłka, której poświęcił całe życie.

Byt cygan boguslaw

Nie minął jeszcze pierwszy miesiąc 2018 roku, a bytomski sport stracił już trzech wielkich zawodników. Pożegnaliśmy już Stanisława Bykowskiego, byłego piłkarza Szombierek Bytom. Chwilę później otrzymaliśmy informację o śmierci Mariana Donata. 15 stycznia z kolei wszystkich zszokowała przykra wiadomość o nagłym odejściu Bogusława Cygana. Jego śmierć wstrząsnęła całą Polską, bo mówimy o piłkarzu nieprzeciętnym.

Kostka w Szombierkach dał mu lekcję życia

Cygan urodził się 3 listopada 1964 roku w Rudzie Śląskiej. Całe dzieciństwo spędził w dzielnicy Halemba. Jego ojciec w przeszłości był zawodnikiem rudzkiej Uranii i dlatego nie miał problemu, aby syn poszedł w jego ślady. Matka wprawdzie miała pewne zastrzeżenia. Trudno jej się dziwić, bo przy porodzie przeżyła traumę. Urodziła bliźniaków, ale przeżył jedynie Bogusław. Dlatego zawsze o niego się martwiła.

Młody Boguś bardzo szybko dostał się do drużyny seniorów, bo już jako 15-latek grał w pierwszej drużynie Uranii. To sprawiło, że uwagę na niego zwróciły nieodległe Szombierki Bytom. Do Bytomia trafił w 1979 roku, a więc rok przed sensacyjnym mistrzostwem Polski dla "Zielonych". Przez pierwsze lata występował w drużynie juniorów, ale miał okazję trenować z pierwszym zespołem trenowanym przez legendarnego Huberta Kostkę.

- Kurczę, w sensie trenerskim - przepraszam - "kawał drania". Wprowadził taki reżim treningowy, takie obciążenia, że czasami zdarzało mi się przyjeżdżać do Halemby i na III piętro w bloku drapać się na czworakach. Wlokłem się i płakałem. Miałem wtedy 16 lat i... przez rok nie kopnąłem piłki w meczu ligowym. Cały czas tylko bieganie i siła, siła i bieganie. Dźwigałem piłkę lekarską, nosiłem kolegów na plecach, wykonywałem z nimi przysiady. Ale potem już żadnego wysiłku się nie bałem - wspominał Cygan w rozmowie z dziennikiem "Sport".

W jego karierze przełomowe były lata 1987-1989. To wtedy awansował z Szombierkami do I ligi (dziś Ekstraklasa). W premierowym sezonie w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce strzelił sześć goli. W kolejnym dołożył ich dwanaście. Cygan wyrósł na jednego z najlepszych napastników w naszej lidze. Dostał nawet powołanie do reprezentacji Polski prowadzonej przez Wojciecha Łazarka, ale ostatecznie w niej nie zadebiutował.

- Był bardzo szybki na pierwszych 10-15 metrach, wyprzedzał obrońców, pakował się przed nich i potem spokojnie strzelał do bramki - wspomina menedżer Edward Socha (za "Przeglądem Sportowym".

W Szombierkach nie miał powodów do narzekań. Był na górniczym etacie, co w czasach PRL gwarantowało życie na wysokim poziomie. Już jako 17-latek mógł jeździć nowiutkim Fiatem 126p, na którego dostał talon. "Sodówka" jednak nigdy mu nie uderzyła do głowy, o co zadbali rodzice.

- Dziewczynom imponował chłopak z własnym autem, nawet jeśli to był tylko "maluch". A dyskoteki? Nie... Jak ojciec powiedział: "w domu o 21.00", to... lepiej było wrócić o czasie. Raz mi się zdarzyło spóźnić o 10 minut i... już nie chciałem próbować drugi raz przeciągnąć struny. "Chcesz się bawić, to powiedz to głośno. Ale jak chcesz grać w piłkę, to traktuj ją poważnie" - tato był bardzo zasadniczy. I żeby pokazać mi, na czym polega prawdziwa praca, zabrał mnie kiedyś pod ziemię. Zezwolenie od dyrektora kopalni musiał specjalnie załatwić! "Teraz widzisz, że lepiej chyba biegać po boisku" - powiedział mi po wyjeździe na powierzchnię - opowiadał w "Sporcie".

W barwach Polonii strzelił Szombierkom

W 1989 roku Cygan zdecydował się na transfer do Górnika Zabrze, który rok wcześniej zakończył serię pięciu mistrzostw Polski z rzędu. W tym zespole nie spełnił wielkich oczekiwań. W pierwszym sezonie rozegrał 25 meczów, ale strzelił tylko dwa gole. W kolejnym już prawie w ogóle nie grał. W Górniku była wielka konkurencja w ataku, a do tego znacznie większa presja. Przeniósł się do Zabrza nie do końca na własne życzenie.

- Jak ministry kazały mnie i Zenkowi Lisskowi przejść do Zabrza, to wiele do gadania nie mieliśmy - przyznał po latach.

Snajper z Rudy Śląskiej wiedząc, że nie ma szans na regularną grę, zdecydował się na odważny krok i przeniósł się do... Polonii Bytom. Fanom Szombierek nie do końca to się spodobało, a jeszcze bardziej ich rozzłościł, gdy w bezpośrednim starciu strzelił im bramkę.

- Nie miałem gwarancji grania w Zabrzu. A Polonia takie gwarancje dawała. Powiedziałem wtedy jej działaczom: "ale przeciwko Szombierkom nie gram". Nie chcieli słuchać, wystawili do gry. No i... strzeliłem gola - w końcu napastnik z tego żyje. Ale w kolejnym roku - już w Szombierkach - się zemściłem, i strzeliłem Polonii - opowiadał.

Początek lat 90 pozwolił mu wstać na nogi. W krótkim czasie zaliczył cztery kluby. Polonia, Szombierki, Górnik i... szwajcarski Lausanne-Sports. Za granicą mógł dorobić się pieniędzy, które gwarantowałyby mu spokojną emeryturę. W Lozannie podpisał długi kontrakt, ale wrócił do Polski po pół roku dla chorego ojca.

- Ech, tak się to jakoś kiepsko ułożyło... Trzy lata tam miałem grać, a wróciłem po pół roku. Ojciec zachorował, więc uznałem, że moje miejsce jest przy nim. Zrozumieli ten argument. Zresztą wiele lat później zachowali się wspaniale. Leczenie taty było bardzo długie, z czasem stało się bardzo kosztowne. I oni wtedy mi pomogli...

"Tyś chyba jest chory"

Wrócił do Polski i związał się umową ze Stalą Mielec. Spędził tam łącznie trzy lata i to był prawdopodobnie najlepszy czas w jego karierze. Trafił tam wiosną 1994 roku i strzelając siedem goli, przyczynił się do utrzymania Stali. W kolejnym sezonie zaskoczył cały kraj. Szesnaście bramek sprawiło, że został najlepszym strzelcem I ligi. Do ostatniej kolejki jego zespół walczył o utrzymanie, a on rywalizował o koronę króla strzelców z Jerzym Podbrożnym z Legii.

W ostatniej kolejce mielczanie zremisowali z Petrochemią Płock 1:1 i zapewnili sobie utrzymanie w I lidze. To właśnie Cygan strzelił jedynego gola. Tej samej sztuki nie dokonał Podbrożny w swoim meczu i wychowanek Uranii został królem strzelców. Nie wierzył w to. Kiedy dziennikarz po końcowym gwizdku powiedział mu o wielkim sukcesie, to Bogusław tylko odpowiedział "Tyś chyba jest chory".

- Dopiero w szatni uwierzyłem w to, co się stało. Wszyscy rzucili się do mnie ze słowami: „Boguś, dziękujemy!". Ale to ja im bardzo dziękuję, bo bez ich pomocy nie dałbym rady. Nie będę wymieniał wszystkich z nazwiska, bo mógłbym kogoś pominąć, a tworzyliśmy wtedy zgraną paczkę. (...) Dwa puchary mi z tamtego czasu zostały: od PZPN-u i od Stali Mielec. Ten pierwszy wręczał mi Kazimierz Górski, ten drugi - Grzegorz Lato - mówił w "Przeglądzie Sportowym".

Jego trenerem był wówczas Franciszek Smuda, czyli późniejszy selekcjoner reprezentacji Polski. "Franz" znany jest z nietypowych metod w pracy z zawodnikami. W przypadku Cygana postawił na podpuszczanie i zakładanie się ze swoim podopiecznym. Źle na tym wyszedł.

- Mówiłem mu: „I co? Koniec serii, dzisiaj już nie strzelisz". A on tą swoją śląską gwarą odpowiadał: „Co? Jo nie strzelo? Zakład?". Zakładaliśmy się i najczęściej przegrywałem - opowiada Smuda.

Przygodę z I ligą zakończył w 1997 roku, gdy spadł ze Śląskiem Wrocław. Wówczas miał 32 lata i zdecydował się wrócić na stare śmierci. W Bytomiu jednak wiele się zmieniło. Powstał sztuczny twór Polonia/Szombierki Bytom, który miał wrócić do I ligi. Plany były wielkie, ale to nie miało prawa się udać.

- Po połączeniu Polonii z Szombierkami było w klubie wszystko, co być powinno, by odnieść sukces. Z taką grupą zawodników sztuką było nie awansować do ekstraklasy. Ale nam się udało, bo próbowano łączyć ogień z wodą: tak wśród kibiców, jak i samych piłkarz. Nie było ducha, waleczności i zrozumienia w szatni - przyznał w "Sporcie".

To w tym klubie zakończył poważną przygodę z piłką. Nie powiedział jednak ostatniego słowa. Przed lat wyznał, że zakończy karierę po czterdziestce i będzie występował na stoperze. Tak też zrobił.

- I oczywiście, słowa dotrzymałem! Było to w małym klubie LKS Żyglin, który gra w A-klasie. W wieku 42 lat powiedziałem dosyć.

Choroba nie wybiera

Po zakończeniu piłkarskiej kariery próbował swoich sił jako trener, ale pewnego poziomu nigdy nie przeskoczył. Prowadził kluby z niższych lig m.in. wspomniany LKS Żyglin. Papiery trenerskie miał nie byle jakie, bo ukończył słynną szkołę zwaną "kuleszówką". Tam wiedzę nabywał wraz z człowiekiem, który dziś jest jednym z najważniejszych ludzi w Polsce. - Na kursie w "Kuleszówce" siedziałem w ławce obok Adama Nawałki! - chwalił się po latach.

Cygan był gwiazdą polskiej ligi, ale fortuny się nie dorobił. Po zawieszeniu butów na kołku musiał pójść do normalnej pracy, aby doczekać emerytury. Zatrudnił się w Konsorcjum Ochrony Kopalń i pracował w dziale demontażu.

- Mówiąc precyzyjniej: odzyskujemy sprzęt z nieużywanych już chodników: maszyny, obudowy, złom. Jeszcze mi trochę lat pracy zostało. Na piłce się nie dorobiłem - tłumaczył ponad trzy lata temu w "Sporcie".

W ubiegłym roku z kamerą odwiedził go Canal+ Sport. W materiale, który możecie obejrzeć poniżej, widać było, że ze zdrowiem nie jest najlepiej. Sam zresztą to przyznał.

- Choroba nie wybiera. Jest problem z kręgosłupem, ze wszystkim. Teraz muszę troszeczkę odpocząć, aż to się wyleczy i chciałbym wrócić do pracy - mówił.

djembed

Niestety, choroba nie oszczędziła Bogusława Cygana. Bytom stracił wielkiego piłkarza, ale też i człowieka.

Przy opracowaniu materiału wykorzystaliśmy materiały z "Przeglądu Sportowego", "Sportu", portalu 90minut.pl oraz książki "Dziewięćdziesiąt lat Klubu Sportowego Szombierki Bytom" Józefa Larischa.

Subskrybuj bytomski.pl

google news icon