Bytomska Smerfetka zarażała śmiechem. Chciała tylko jednego, żeby ludzie byli dla niej mili

Machała do kotów, które obserwowały ją z okien. Głaskała wszystkie napotkane psy. - Ogórek, ogórek, ogórek. Zielony ma garniturek… - `śpiewała chodząc ulicami Bytomia, a przechodnie witali ją z uśmiechem, choć nie zawsze tak było. Wcześniej wyzywali, pluli, czasem rzucali kamieniami. Dlaczego to robili? Ponieważ była inna. Grażyna Wołowiec, znana jako bytomska Smerfetka, zmarła w wieku 55 lat.

Lodziarnia u Fiołków w Bytomiu
Bytomska Smerfetka

Przez wiele lat życie bytomskiej Smerfetki nie przypominało bajki.

- Wyszłam z domu dziecka i czułam się bardzo samotna. Zaczęłam śpiewać piosenki z bajek, które słyszałam z telewizji. Dlatego wszyscy w Bytomiu wołają na mnie Smerfetka - tłumaczyła Grażyna Wołowiec w reportażu TVP 2. - Ściskam, całuję, bo to mój przyjaciel (miś - przyp. red.). Trzeba mieć jakiegoś przyjaciela. W domu dziecka nikt mnie nie przytulał, więc odgrywam się na misiach.

Był rok 2008, kiedy poznali ją widzowie ogólnopolskiej telewizji. Opowiadała, że ludzie na ulicach jej dokuczają. Wyzywają, plują, czasem rzucają kamieniami. - Nikt nawet uwagi nie zwróci - mówiła ze łzami w oczach.

Dlaczego to robili? Ponieważ była inna.

Chwila przyjemności - mandarynka. Wybierała najmniejsze

Miała zostać kucharką, ale szybko okazało się, że kompletnie się do tego nie nadaje. Nie potrafiła nawet umyć dużego garnka. To z powodu niepełnosprawności, z którą borykała się od urodzenia.

Przyznano jej drugą grupę inwalidzką - umiarkowaną. Z odpowiednim zaświadczeniem trafiła do fabryki drucianych szczotek, ale nie lubiła tej pracy, ponieważ kaleczyła się w palce. Poza tym wynagrodzenie było akordowe, czyli uzależnione od liczby wytworzonych sztuk. Nie nadawała się do tego. Wszystko robiła wolniej, niż przewiduje norma. Została zwolniona. Krótko sprzątała w szkole, ale tam też potrafiła się wyrobić.

W końcu otrzymała rentę - 475 złotych. Rachunki zawsze opłacała w terminie Jedzenie? Nie gotowała, bo nie potrafiła. Obiad z prawdziwego zdarzenia kupowała raz w roku z okazji urodzin. Czasem pozwalała sobie na chwilę przyjemności - malutkiego banana lub mandarynkę. Wybierała najmniejsze w sklepie, bo tylko na takie wystarczało jej pieniędzy.

W mieszkaniu zawsze utrzymywała porządek, choć warunki były fatalne. Z powodu nieszczelnych okien zimą spała w grubym swetrze, rękawiczkach, pończochach etc.

Cholonek

Może Cię zainteresować:

Zbigniew Rokita: Uwielbiam pomniki, te bytomskie też, np. tormana Edwarda Szymkowiaka przy Polonii Bytom

Autor: Zbigniew Rokita

03/02/2023

„Myślałam, że to tylko w bajkach się zdarza”

Przez kilka lat pani Grażyna próbowała zainteresować swoją sprawą media, ale za każdym razem odbijała się od ściany. Wielokrotnie dzwoniła do Michała Olszańskiego z „Ekspresu reporterów” Telewizji Polskiej. Bezskutecznie. Była jednak niezwykle uparta, dlatego pojechała do Warszawy na dni otwarte telewizji. Podróż trwała cały dzień, ponieważ nie miała pieniędzy na bilet i kilka razy wyrzucano ją z pociągów, ale w końcu dotarła i zauroczyła dziennikarza swoim śmiechem.

Po emisji reportażu autorstwa Joanny Frydrych ludzie z całej Polski zainteresowali się bytomską Smerfetką. Dostała mnóstwo pluszowych zabawek, a nawet wymarzony odkurzacz i radio, zafundowane przez małżeństwo z Łodzi. Lodówka wypełniła się pasztetami i polędwicami, na które nigdy nie miała pieniędzy. Nawet administracja spojrzała na jej sprawę bardziej przychylnym okiem i wymieniła okna w mieszkaniu.

- Niech Smerfetka nie płacze. Apelujemy do rodziców i nauczycieli, aby zwrócili uwagę dzieciom, że trzeba z szacunkiem zwracać się do innych ludzi - podkreślał w TVP 2 Adam Wajda, rzecznik prasowy Zakładu Budynków Miejskich w Bytomiu.

- Jestem w Niebie, naprawdę! Myślałam, że to tylko w bajkach się zdarza, a to tutaj jest bajka - zachwycała się bytomska Smerfetka.

Słoik, dzięki któremu Smerfetka nie chodziła głodna

W 2015 roku sprawę pani Grażyny na Facebooku nagłośnił społecznik Sebastian Kozielski. Dobroczyńcy pomogli w ociepleniu mieszkania. Wtedy po raz pierwszy od wielu lat mogła spać w mroźne noce bez grubego swetra etc. Na urodziny, podczas których gości było tak wielu, że nie zmieścili się w herbaciarni, oczywiście dostała tort... w kształcie Smerfetki.

- Przyszedł do mnie Waldek Jasieniok (taksówkarz, społecznik - przyp. red.) - dziś już nie tylko mój klient, ale i przyjaciel - i powiedział, że trzeba pomóc bytomskiej Smerfetce, bo zapchała się jej toaleta. Pojechałem, kupiłem i zamontowaliśmy nową - wspomina Tomasz Fiałkowski, właściciel Lodziarni u Fiołków.

- Później ustawiliśmy na ladzie słoik. Na początku szło opornie, ale z małym wsparciem z mojej strony wystarczało na obiady dla Grażynki. W ostatnich latach nie było już żadnego problemu. Niektórzy wrzucali złotówkę, inni pięć, ale byli też tacy, którzy wrzucali po pięćdziesiąt, ale ona nie wykorzystywała nadmiernie życzliwości, którą otrzymywała. Nigdy nie chodziło jej o pieniądze, ale tylko o to, żeby ludzie byli dla niej mili - podkreśla pan Tomasz.
Adolf hitler platz

Może Cię zainteresować:

Dariusz Zalega: Zanim 90 lat temu Hitler został kanclerzem Niemiec, w Bytomiu szykowano na niego zamach

Autor: Dariusz Zalega

03/02/2023

Smerfetka spełniła marzenie o locie samolotem

Reportaż o bytomskiej Smerfetce w telewizji zobaczyła m.in. stomatolożka Jolanta Kwietniewska. Od razu spostrzegła, że brakuje jej kilku zębów.

- Pomyślałam, że skoro mieszkam blisko, to mogę pomóc. Kilka dni później spotkałam ją zupełnym przypadkiem w centrum handlowym. Szła powoli z rękami w kieszeniach i śpiewała. Nieco bałam się podejść, nie wiedziałam, jak zareaguje, ale w końcu się przełamałam. Bardzo się ucieszyła. Umówiłyśmy się na termin, zabrałam ją do gabinetu i naprawiłam ten piękny uśmiech - opowiada pani Jolanta.

Wielkim marzeniem Smerfetki był lot samolotem, dlatego pani Jolanta zabrała ją tam w ramach prezentu na 50 urodziny.

- Oderwał się od ziemi! Jak fajnie. Jesteśmy u góry. Niemożliwe! Smerfetka leci samolotem. Pierwszy raz. Jak fajnie! - ekscytowała się pani Grażyna.

Uwielbiała podróżować. Lato najczęściej spędzała pielgrzymując. W czasach, kiedy nie miała na nic pieniędzy oraz wsparcia, często na gapę. Wsiadała do autobusu, kiedy kierowca był zajęty układaniem bagaży. Potrafiła jednak zaplanować całą podróż od a do z. Na karteczce zapisywała przystanki i adresy. Bywała w Warszawie, gdzie spotykała się z Michałem Olszańskim i Joanną Frydrych, którzy jako pierwsi zainteresowali się jej historią. Byli w stałym kontakcie telefonicznym.

„Ogórek, ogórek, ogórek. Zielony ma garniturek…”

W życiu pani Grażyny czas płynął wolno. Kiedy malowała łazienkę, co do milimetra zaklejała każdą rurkę taśmą malarską i gazetami. Przy jednej ścianie potrafiła pracować kilka dni. W końcu nigdzie się jej nie spieszyło. Porządki przed Bożym Narodzeniem zaczynała w październiku. Nie chciała też niczyjej pomocy. Była samodzielna.

Lubiła się wyspać, a z domu zazwyczaj wychodziła wczesnym popołudniem. Spacerowała stałą trasą. Machała do kotów, które obserwowały ją z okien. Głaskała wszystkie napotkane psy.

- Ogórek, ogórek, ogórek. Zielony ma garniturek… - `śpiewała chodząc ulicami Bytomia, a przechodnie witali ją z uśmiechem. Zawsze miała ze sobą jedną z ulubionych maskotek - smerfa, pieska lub kaczkę.

- Pamiętam jak kiedyś kupiłem dywan i niosłem go na ramieniu ze sklepu. Spotkałem wtedy Smerfetkę, co bardzo poprawiło mi humor, bo śmiała się, że wyglądam jak Alladyn - wspomina na Facebooku bytomianin Krystian Guz.
Paul Andorff Markt in Beuthen

Może Cię zainteresować:

Dzisiejszy plac Grunwaldzki. I kawałek synagogi. Na obrazie niemieckiego malarza z XIX wieku

Autor: Marcin Zasada

01/02/2023

„Wnosiła światło i uśmiech do krajobrazu miasta”

Pani Grażyna zawsze mogła liczyć na pomoc grupy przyjaciół, którym ufała. Miała też swoje sekrety. Prawdopodobnie jednym z nich był pogarszający się stan zdrowia. Trafiła do szpitala, gdzie zmarła w nocy z 30 na 31 stycznia. Przeżyła 55 lat.

- Będzie mi brakowało jej śmiechu. Był tak zaraźliwy, że jak wchodziła do poczekalni mojego gabinetu, to wszyscy śmiali się razem z nią. Była szczera. Nigdy nie kłamała, nie kombinowała. Mówiła to, co myśli. Nie było w tym fałszu, obłudy. To cechy, które dziś ciężko znaleźć u ludzi - mówi pani Jolanta.

- Wnosiła światło i uśmiech do krajobrazu miasta. Będzie brakowało nam jej optymizmu i energii. Pozostanie na zawsze w naszych sercach - napisał na Facebooku Mariusz Wołosz, prezydent Bytomia.

Na ścianie Lodziarni u Fiołków zawisł portret Smerfetki. Na ladzie stoi wciąż słoiczek na datki. Jest tam prowadzona zbiórka na pomnik, aby godnie upamiętnić Grażynę Wołowiec - bytomską Smerfetkę.

Subskrybuj bytomski.pl

google news icon