„Fabryka dyrektorów” w Bytomiu, czyli jak robotników zamknięto w szkolnej bursie

Wiosna 1945 roku na Górnym Śląsku. Z jednej strony czystka etniczna, z drugiej - budzi się nowe życie, innego już Śląska. Ale to właśnie wtedy w Bytomiu rozpoczyna się jeden z najciekawszych eksperymentów społecznych.

Obserwatorium

Przedwojenny Śląsk nie miał szczęścia do szkolnictwa wyższego. Akademia Górnicza z Krakowa skutecznie zablokowała stworzenie politechniki w Katowicach, której namiastka stały się Śląskie Techniczne Zakłady Naukowe. Poziom przedwojennego szkolnictwa w Polsce też był zresztą fatalny. No i przyszła wojna, gdzie nikt nie miał głowy do nauki.

Skąd te kadry?

W 1945 roku z 700 polskich inżynierów górnictwa zostało niespełna 300. Zdecydowana większość wybrała współpracę z nową władzą (której ostateczny kierunek nie był jeszcze zresztą znany). Ale to i tak było niewiele, gdy śląskie kopalnie straciły doświadczonych górników na frontach wojny – lub w łagrach, a niemieckie kadry wybrały ucieczkę. Trzeba było uruchamiać produkcję w dawnych zakładach, lub przejmować te nowe - „poniemieckie”, przyznane na mocy prawa zwycięzców najokrutniejszej z wojen. Należało też wykształcić na szybko własne kadry – i to korzystając z doświadczonych robotników, którzy pozostali w fabrykach

Na chwilę cofnijmy się w czasie: w 1920 roku powołano w Warszawie Uniwersytet Ludowy, który miał stać się zalążkiem Politechniki Robotniczej. Jego organizatorem był komunista inżynier Stanisław Guzicki. Rzecz jasna nic z tego nie wyszło.

W lutym 1945 roku inżynier Jan Pomorski, jeden z dawnych wykładowców tego uniwersytetu, mianowany pełnomocnikiem ds. przemysłu w okręgu krakowsko-śląskim (sic!) był współinicjatorem projektu zorganizowania specuczelni dla robotników. Szybko postanowiono wdrożyć ten pomysł.

Początkowo szukano miejsca w Sosnowcu, ale tam zaproponowano jedynie drewniane baraki. Podczas rejzy po aglomeracji inicjatorzy trafili na modernistyczny gmach dawnej niemieckiej szkoły budowlanej przy placu Moltkego (później Thalmanna) w Bytomiu. To było to. Sąsiedni budynek byłego urzędu finansowego zajęto na bursę dla słuchaczy. Oczywiście niezbędny był remont, a dla bursy trzeba było znaleźć 850 samych łóżek. W marcu na czele placówki stanął inż. Guzicki.

Gmach Państwowego Technikum w Bytomiu
Gmach Państwowego Technikum w Bytomiu

Ucz się i pracuj

Powstałe w ten sposób Państwowe Technikum w Bytomiu było szkołą eksperymentalną, prawdopodobnie nie mającą odpowiednika w żadnym kraju. Przeznaczone było wyłącznie dla dorosłych robotników z przemysłu, których miano kształcić na techników, sztygarów, kontrolerów. W czasie nauki słuchacze zachowywali pełne pobory z dawnego zakładu, w bursie mieli bezpłatne wyżywienie i zakwaterowanie.

Początkowo nauka trwała rok, ale od jesieni 1946 roku poszerzano ten okres na cztery semestry. Aby utrzymać więzi z rodziną zapewniano miesiąc urlopu w czasie letnich wakacji i kilkudniowe przerwy międzysemestralne. W wakacje wprowadzono także 4-tygodniowe praktyki zakładowe. Chodziło o to, aby słuchacz przyjrzał się swojemu dawnemu zakładowi już ze szczebla słuchacza szkoły. A częstym problemem były kompleksy słuchaczy wobec np. inżynierów.

Powstało pięć wydziałów: górniczy, hutniczy, mechaniczny, elektryczny, chemiczny. Tydzień nauki wynosił 48-53 godziny – z tego żadnych oficjalnie politycznych wykładów. W ciągu 13 lat szkolę opuściło 4888 absolwentów. Wśród nich był Jan Mitręga, minister górnictwa, czy inż. Przybylski, późniejszy profesor politechniki w… Hawanie.

Była to nie tylko nie tylko kuźnia techników, ale i „fabryka” dyrektorów. Prowadzono tam bowiem także 20-tygodniowe kursy dla kandydatów na stanowiska kierownicze w przemyśle.

Naukę rozpoczęto oficjalnie 15 marca 1945, a szkoła zakończyła działalność 30 czerwca 1958 roku.

Technikum było oczkiem w głowie nawet władz centralnych, ale też sami wykładowcy „przecierali teren” pod rozwój edukacji zawodowej, przygotowywali programy, które potem przejmowały inne szkoły. Było to tym bardziej niezbędne, że przedwojenna Polska była krajem o niskim poziomie edukacji, także zawodowej. Tymczasem w latach 1949-1955 szkoły zawodowe ukończyło już 800 tysięcy osób, z tego wielu technika. W 1949 działało już bowiem 7 techników dla robotników - poza Bytomiem, w tym w Zabrzu – Technikum Przemysłu Spożywczego, Nysie – Technikum Przemysłu Elektrycznego oraz w Gliwicach – Przemysłu Chemicznego. To była prawdziwa rewolucja edukacyjna – w mrocznych, stalinowskich czasach.

Pęd do wiedzy

Kim byli uczniowie tej szkoły? Kandydatów do niej wyszukiwały rady zakładowe i instytucje partyjne w zakładach. Uczyli się formalnie będąc delegowani z macierzystego zakładu.

Początkowo przyjmowano ich bez żadnych egzaminów wstępnych, potem w 1946 roku wprowadzono 2-3 dniowy egzamin wstępny: z polskiego, matematyki i ustny z wiadomości zawodowych. Później pojawiły się nawet specjalne zadania testowe, by lepiej poznać predyspozycje kandydata. Odsiew był dość spory. Przykładowo w marcu 1947 roku prawie połowa chętnych nie zdała matematyki i polskiego w grupie 35 metalowców, w sumie na 575 kandydatów przyjęto wówczas 223 osoby.

W 1948 roku 70 procent słuchaczy było pochodzenia robotniczego. Połowa pochodziła z województwa śląsko-dąbrowskiego. Średni wiek wynosił ok. 30 lat i 10 lat stażu pracy, ale w pierwszym roku zdarzali się i słuchacze ponad 55-letni!

O motywach rozpoczęcia nauki można się dowiedzieć także z ankiety przeprowadzonej przez Irenę Sokołowską wśród absolwentów szkoły na przełomie lat 60. i 70.

„Wiedziałem, że dużo wybornych specjalistów zginęło w okresie okupacji. A kto miał dopomóc władzy ludowej w wydźwignięciu kraju, jeśli nie robotnicy?” - pisał były hutnik.

„Moim pragnieniem było zdobyć większy zasób wiadomości, czego nie mogłem osiągnąć w okresie międzywojennym z uwagi na warunki materialne” – były ślusarz-mechanik.

„Gdy wróciłem do kraju po wojnie nic nie posiadałem. Mimo, że miałem wtedy 38 lat, wszystko zaczynałem od nowa. A więc i naukę” – repatriant z Francji.

Nie było świętych

Problemów było co niemiara. Wszyscy po traumie wojennej, nasiąknięci kulturą przemocy, alkohol, szykany wobec miejscowych (podejrzanych z volkslistą), problemy ze zdrowiem. A w końcu byli to ludzie dorośli, pond połowa z nich mająca na utrzymaniu rodzinę, trudności z przyzwyczajeniem się do szkolnej ławki, Trudno było się zmusić o szkolnej dyscypliny, toteż jesienią 1945 roku pedagodzy doszli do wniosku, że dobrym ćwiczeniem byłaby codzienna... 15-minutowa zaprawa gimnastyczna.

Jedna czwarta słuchaczy korzystała z zajęć wyrównawczych organizowanych przez szkołę i tzw. pomocy koleżeńskiej. Działał samorząd słuchaczy, a od 1946 roku wydawano nawet pismo „Nowe Kadry”. Jeden z wykładowców pisał: „Pomagaliśmy, ale nie cackaliśmy się. Technikum Bytomskie musiało być szkolą, która nie tylko kształciła umysł, ale i charaktery”.

Zresztą nawet wielu profesorów już po otwarciu politechniki w Gliwicach dalej wykładało w technikum – ceniąc jego specyfikę, gdzie nie tylko mogli uczyć słuchaczy, ale i od nich czegoś się nauczyć.

Było to oczywiście tzw. czerwone technikum, zdominowane przez ekipę PPR. Toteż absolwenci byli wykorzystywani w działalności propagandowej.

Brygadzista hutnik w ankiecie: „Dlaczego w ankiecie tytułujecie nas 'panami'? Przecież ankieta jest kierowana wyłącznie do absolwentów Czerwonego technikum, a tam nie używano innego zwrotu jak 'towarzysz'”.

Były ślusarz: „Obecnie na ludzi z Bytomia patrzą niechętnie, bośmy ukończyli Czerwone Technikum za Stalina. Dlatego od 1960 jestem już tylko mistrzem”. Ale byli też tacy, którzy lądowali w stalinowskich więzieniach – za rzekomy sabotaż.

Nie mogli usiedzieć

Po zakończeniu nauki połowa absolwentów wróciła do macierzystych zakładów, a połowa została skierowana do innych ośrodków, zwłaszcza na ziemiach zachodnich. Niemal wszyscy objęli wyższe stanowiska: techników, urzędników, mistrzów / sztygarów.

Czasem odrzucała ich jednak praca biurowa. Były robotnik awansowany na stanowisko planisty wspominał: „Nie lubię pracy biurowej, to dobre dla tych, co są ułomni fizycznie”. Inny: „Jako długoletni pracownik produkcji nie mogłem się pogodzić z siedzeniem na krześle i pisaniem papierków”.

„Początkowo źle się czułem sam jeden pośród setek wytrawnych urzędasów” - były ślusarz.

Były górnik, potem sztygar: „Nie szło mi, byłem nauczony słuchać a nie rozkazywać”

Oczywiście, dla tych robotników była to możliwość awansu, dawali się też porwać propagandzie. A później idealizowali ten czas swej młodości. Niemniej było to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie edukacyjno-społeczne.

I jeszcze oddajmy głos absolwentom:

„Jak wielka była moja radość, że znalazłem się w szkole średniej, czego tak bardzo pragnąłem, gdy byłem młody!” (były pomocnik ślusarskim, potem mistrz hutniczy).

„Ta szkoła stworzyła mnie i mnie podobnym warunki rozszerzenia horyzontów myślowych, dokonała zasadniczych zmian w mojej psychice i ujmowaniu życia” (sztygar).

Wiedza, to jednak potęga... A bytomskie Technikum to warty przypomnienia fragment dziejów Górnego Śląska. Bo historia to nie tylko wojny i powstania.

Subskrybuj bytomski.pl

google news icon