„Fotografując miasto, portretuję siebie” — rozmowa z autorką wystawy „Spojrzenia równoległe”

Z okazji 10-lecia Stowarzyszenia Piękna Strona Miasta w Bytomiu powstała wystawa fotografii „Spojrzenia równoległe” autorstwa Ewy Zielińskiej. To opowieść o kobietach, które współtworzą miasto, oraz o nieustannym dialogu między człowiekiem a przestrzenią. „Fotografując miasto, portretuję siebie” — mówi artystka, dla której Bytom stał się nie tylko tematem, ale i lustrem własnej tożsamości.

Skąd wziął się pomysł na tytuł „Spojrzenia równoległe”? Co on znaczy w kontekście tej wystawy?

Pewnego dnia dostałam maila od nieznanej mi kobiety. Była nią Ola Prajs, która wraz z koleżanką, Agatą Herc, postanowiła zaprosić na spotkanie różne dziewczyny, które chciałby coś w naszym mieście zrobić. Było to jak coś jak list z Hogwartu, który intryguje (śmiech). Tak powstało Stowarzyszenie Piękna Strona Miasta.
I ten początek był już piękny. Z całą pewnością można powiedzieć, że wszystkie kierowałyśmy naszą uwagę, nasze spojrzenia na ten nasz heimat. Ale to, że nie zawsze patrzymy dokładnie tak samo, że czasem się spieramy, to coś innego. To są te spojrzenia równoległe. Czasem mamy wspólne cele, ale chcemy je inaczej realizować. Patrzymy w tę samą stronę i to jest ten punkt, ten moment, który nas łączy, choć wcale nie musimy ani patrzeć tak samo, ani iść do tego celu w identyczny sposób.

Wspominasz, że ludzie i miasto są ze sobą nierozerwalnie związani — wpływają na siebie, przenikają się, współtworzą. Jak Bytom kształtował twoją wrażliwość artystyczną i sposób patrzenia na świat?

To jest trudne pytanie — spokojnie można byłoby na ten temat napisać książkę.
Całkiem niedawno uświadomiłam sobie, że nie potrafię myśleć o tym mieście w sposób niepoetycki. Bytom jest dla mnie podmiotem — ma swój charakter, swoją osobowość, ale też nadał mi tożsamość.
Moi rodzice, jak wielu ludzi z ich pokolenia, przyjechali na Śląsk z centralnej Polski. Dopiero ja tutaj się urodziłam i wychowałam.
Jako nastolatka zaczęłam sobie poważnie zadawać pytanie: kim jestem? Wakacyjne odwiedziny w rodzinnych stronach moich rodziców uświadamiały mi tylko, że nie czuję nic, patrząc na obcy, płaski horyzont. Dopiero wracając na Śląsk, czułam się naprawdę w domu.
Kiedy zamknięto kopalnię Rozbark, wkraczałam w dorosłość. Wracałam wtedy ze szkoły — uczyłam się i mieszkałam niedaleko kopalni. Gdy wyburzano budynki, ziemia się zatrzęsła. I mną też zatrzęsło.
Nie chodziło o sam żal po zniszczeniu zabytkowych zabudowań — to ogromna strata, której mimo rewitalizacji już nie odzyskamy — ale wtedy po raz pierwszy poczułam, że to miejsce naprawdę jest częścią mnie. Ta strata zabolała mnie emocjonalnie i wtedy zrozumiałam, że nie można inaczej odpowiedzieć na pytanie o to, kim się jest, nie mówiąc po prostu: „jestem stąd”.
A to „stąd” skrywa w sobie wszystko: moją mamę stojącą wieczorami przy oknie, nasłuchującą radia i wiadomości z kopalni; tatę z czarnymi obwódkami wokół oczu, jak przystało na górnika; i mnie — dziecko, które wychodząc „na miasto”, patrzyło na komin będący strażnikiem naszego osiedla.
To również powód, dla którego zdjęcia są czarno-białe. Bytom jest niesamowicie kolorowym miastem — zieleń w nim dosłownie czasem rozsadza przestrzeń — ale w moich wspomnieniach dominuje w nim wiele odcieni szarości, w których czuję się bezpiecznie i spokojnie. Myślę o sobie jako o dziecku wychowanym w cieniu komina górniczego.
A mnie jest bardzo dobrze w tym cieniu — metaforycznie i dosłownie. Może brzmi to poetycko, ale Bytom to miejsce magiczne dla jego mieszkańców.

To także wyraz podziękowania dla dziewczyn ze Stowarzyszenia, z którymi dorastałam – jako fotografka, graficzka i jako kobieta artystka.

„Spojrzenia równoległe” to opowieść o kobietach, które od dekady współtworzą Bytom. Jaki jest klucz połączeń bohaterek z architekturą?

Część osób znałam — powiem, że nawet aż za dobrze (śmiech). Współpraca przez dziesięć lat odkrywa przed nami drugą osobę. Część dziewczyn poznawałam dopiero podczas robienia zdjęcia. W tym kontekście starałam się dobierać kadry intuicyjnie — to oczywiście moja interpretacja tego, jak je postrzegam. To palimpsest: ja patrzę na nie, one na miasto, a miasto na nas.

Na pewien czas wyjechałam z Bytomia, by przekonać się, że DNA miasta nierozerwalnie splecione jest z moim własnym.

W tekście towarzyszącym wystawie piszesz, że fotografując miasto, portretujesz siebie. Jak rozumiesz to zdanie?

To jest banalnie proste — aż dziwię się, że tak późno to zrozumiałam.
Wiele osób zwracało mi uwagę na pewien charakter moich zdjęć. Potakiwałam i mówiłam: „no przecież to miasto takie jest!”. Aż pewnego dnia, kilka miesięcy po śmierci mojego taty, wyszłam na miasto z aparatem. Po powrocie długo spoglądałam na zdjęcia, które zrobiłam, a potem zaczęłam przeglądać kolejne. Wtedy zrozumiałam, że mogłabym sfotografować wszystkie place tego miasta i każde z tych zdjęć napawałoby widza nostalgią. Bo nie sfotografowałam smutnego rynku — sfotografowałam swoją samotność i poczucie tęsknoty tamtego dnia.

Wyjazd dał mi czas i przestrzeń, by spojrzeć z dystansem i szczerością na moją działalność. Po raz pierwszy naprawdę zobaczyłam swoje zdjęcia.

Wspominasz, że wyjazd z Bytomia pozwolił spojrzeć na wszystko z dystansem i szczerością. Jak ten czas wpłynął na twoje spojrzenie na miasto i na własną twórczość?

Na bardzo długi czas przestałam robić zdjęcia. I to jest raczej odpowiedź, której się nie spodziewałaś. Zawsze myślałam, że wiem, co komunikuję moimi zdjęciami, a gdy zrozumiałam, że one mówią więcej niż myślę, a odbiorca może jeszcze dodać do tego swoją wartość, zaczęłam zadawać sobie kolejne pytania o to, po co to robię.
Może to samo w sobie jest początkiem nowego etapu.

Od szesnastu lat dokumentujesz życie społeczno-kulturalne Bytomia. Jak zmieniło się to miasto przez ten czas – i jak zmieniło się twoje patrzenie na nie?

To zabrzmi paradoksalnie, ale z jednej strony jest lepiej, a z drugiej — niesamowicie tęsknię za Bytomiem sprzed lat. Tym upadającym miastem, które wszyscy chcieli tak bardzo ratować.
Gdy byłam licealistką, a potem studentką, Bytom był dla mnie jak artysta nonszalancko wychylający się z zaułka i szepczący: „Ciii... chcesz trochę kultury?”. W wakacje, w ciasnym zaułku, siedziałam na średniowiecznym bruku, oglądając obrazy zawieszone nad naszymi głowami podczas Festiwalu Sztuki Wysokiej. Oglądałam ogromne, intrygujące spektakle teatrów z całego świata ściąganych przez Dagmarę Gumkowską. Rzucałam kośćmi, by dostać się do Elektropopklubu. A z ulicy dochodził operowy śpiew.
Bytom w moich wspomnieniach jest nonszalancki, głośny, pełen buty i rewolty. „Festiwal Dziwne Fajne” mógł się odbywać tylko tutaj, bo tylko tutaj miał ten kontekst.

Po powrocie odkryłam inne miasto. To, co znałam, już nie wróci, ale zaczęłam dostrzegać coś nowego. Nie wiem, czy idzie przebudzenie, czy może to ja się obudziłam — bo na chwilę stąd wyjechałam — czy może moje doświadczenia osobiste sprawiły, że byłam w zawieszeniu, swoistym letargu. Teraz jednak widzę i doceniam więcej małych, kameralnych przedsięwzięć.

W jednym z wywiadów wspominasz, że „widzieć nauczył mnie mój ojciec”. Jak ta lekcja przekłada się na sposób pracy z aparatem i ludźmi?

Mój tata był tym typem faceta, który wiedział, czego chce od życia. Chciał rodziny — i to się czuło. Z perspektywy czasu mogę śmiało powiedzieć, że był takim tatą, jakimi czasem bywają dzisiejsi ojcowie. Był zawsze przy mnie, ale jego największą supermocą było to, że pozwalał mi być sobą.
Nawet jeśli coś mu się nie podobało, zostawiał to dla siebie. Zachęcał mnie do robienia rzeczy, do których dziewczynki rzadko się zachęca. „Widzisz tę skałę? Wejdziesz na nią? Widzisz tę wyspę na środku rzeki? Dasz radę do niej przepłynąć?”. Wszyscy patrzą na wprost, a on mówił: „Spójrz w górę. Widzisz te rzeźby na szczycie budynku?”.
Myślę, że nie chodzi o sam sposób pracy z aparatem czy z ludźmi. Chodzi o to, że mój tata nigdy nie próbował mnie zmieniać. Pozwolił mi być sobą. I może stąd tak późno zrozumiana przeze mnie szczerość w fotografii – ta prawda była dla mnie zawsze oczywista, choć nieuświadomiona.

Wystawa jest także opowieścią o kobietach ze Stowarzyszenia Piękna Strona Miasta. Jak wyglądała Wasza współpraca przez te dziesięć lat i w jaki sposób one wpłynęły na twój rozwój artystyczny?

Bardzo ceniłam sobie współpracę z Danusią (przyp. redakcji Danuta Sokal), członkinią stowarzyszenia której niestety już z nami nie ma. Różnica wieku sprawiała, że mogłam się od niej uczyć wielu rzeczy. Danusia często zwracała mi uwagę na kwestie, które mnie — z racji wieku — nie przychodziły do głowy, a dla niej były oczywiste. Myślę, że mogę to powiedzieć o każdej członkini.
Zawsze uczymy się od siebie nawzajem. Czasem czyjaś postawa albo właśnie spojrzenie może nas zdziwić, ale najcenniejsze jest to, ile możemy wynieść z czyjegoś doświadczenia. To właśnie jest to spojrzenie — uczysz się patrzeć na wiele rzeczy z zupełnie innej perspektywy.

Jakie emocje towarzyszyły ci podczas pracy nad tą wystawą? Czy były momenty szczególnie trudne lub wzruszające?

Zrobienie zdjęcia nie jest dla mnie trudne, nawet gdy wymaga czekania. A moja fotografia to bardzo często właśnie oczekiwanie. Może to się wydawać niedorzeczne, zwłaszcza w świecie współczesnym, gdzie jednym kliknięciem możesz dodać na zdjęciu cokolwiek. Ja tego nie robię, bo nie chcę.
Naciśnięcie guzika zajmuje chwilę. Tak naprawdę zrobienie zdjęcia to twój czas, wiedza i doświadczenia, które dzieją się przed naciśnięciem spustu migawki. Prawdziwa trudność przychodzi potem — gdy coś nie wyszło lub gdy musisz się po prostu wziąć do roboty i te zdjęcia wywołać.

Wystawa dotyczy zarówno miasta, jak i tożsamości. Jak fotografia może pomóc zrozumieć siebie i miejsce, z którego się pochodzi?

Kiedyś w magazynie fotograficznym, w wywiadzie z uznanym polskim fotografem, przeczytałam poradę: „Jeśli nie wiesz, co fotografować, wyjdź na miasto, zrób jedno zdjęcie i wróć.” Stwierdziłam, że to świetna porada. Ubrałam buty, wyszłam, spojrzałam, zrobiłam zdjęcie klatce schodowej i wróciłam do domu (śmiech).
Bo taki właśnie jest Bytom — niesamowicie fotogeniczne miejsce. Obiektyw, jakikolwiek masz, jest jak trzecie oko. Pozwala ci zwracać uwagę i skupić spojrzenie. To jest ten paradoks, kiedy nie tylko patrzysz, ale naprawdę widzisz. A bez tego czasem trudno zrozumieć siebie, zwłaszcza jeśli nie rozumiesz świata wokół.

Czy myślisz, że mieszkańcy Bytomia odnajdą w tych zdjęciach coś dla siebie? Jaką reakcję odbiorców chciałabyś wywołać?

Każdy z nas niesie jakąś historię.
A jeśli patrzymy na siebie nawzajem, to czasem przeglądamy się w swoich oczach jak w lustrach.

Na koniec — gdybyś miała opisać Bytom jednym kadrem, jednym zdjęciem — co by się na nim znalazło?

Mam takie zdjęcie, tyle że… nie jest moje i nie przedstawia samego Bytomia.
To fotografia, chyba wykonana przez moją mamę, na której jest mój tata trzymający w ramionach mojego brata. I właśnie to zdjęcie mówi wszystko o tym, co myślę i czuję, gdy wypowiadam słowo Bytom, ale gdy na nie spojrzysz, nie zobaczysz tego, co ja.
I w tym właśnie tkwi magia spojrzenia.

„Kiedy patrzę na ludzi, widzę miasto, które tworzą. Ale oni też nie byliby tymi samymi ludźmi, gdyby to miasto nie odcisnęło w nich swojego śladu.”

Wystawa dostępna jest do 23 listopada w siedzibie organizacji pozarządowych “lokal w Bytomiu”, pl. Jana III Sobieskiego.

Retro podwieczorek w USC

Może Cię zainteresować:

Retro podwieczorek w willi miss Europy z 1931 roku? Takie rzeczy tylko w bytomskim Knajfeldzie

Autor: Aleksandra Szlęzak

13/03/2025

Bytomski kwietnik

Może Cię zainteresować:

Energia miasta. Bytomski Kwietnik powraca z wielką mocą

Autor: Redakcja Bytomski

14/06/2024

Byt 2 urodziny psm 01

Może Cię zainteresować:

2 lata Pięknej Strony Miasta [ZDJĘCIA]

Autor: Redakcja Bytomski

02/01/2017

Subskrybuj bytomski.pl

google news icon
Reklama