Boska primadonna czy boski potwór? Wielkie otwarcie nowego sezonu Opery Śląskiej

Niedawno Opera Śląska znów przed gośćmi otwarła swoje drzwi po długim okresie społecznej kwarantanny. Kolejny sezon zainaugurował spektakl w naprawdę dobrym stylu.

Callas. Master class

Premiera odbyła się 5 września, jednak wcale jej na tę datę nie planowano. Pierwotnie miała odbyć się dopiero na wiosnę. Jednak, jak tłumaczyli twórcy spektaklu, ograniczenia spowodowane pandemią wymusiły na nich przeorganizowanie harmonogramu. Zamiast "Jaskółki" Pucciniego na afiszach pojawiła się Maria Callas. Co za tym idzie, goście nie zobaczyli spektakularnego widowiska, tylko sztukę rozgrywająca się między sześcioma aktorami. Nie było też skomplikowanych dekoracji, czy innych elementów potęgujących zazwyczaj rozmach projektu. Skromności dodawała przedstawieniu także zmniejszona ilość widzów, ponieważ ze względu na bezpieczeństwo gości, co drugie krzesło musiało pozostać wolne. Mimo wszystko, trzeba przyznać, że było to wielkie otwarcie.

Wielkie nie przez rozmach czy wszystkie widzialne części składowe przedsięwzięcia. Reżyser dokonał bardzo dobrej decyzji przy doborze swoich współpracowników, a szczególnie odtwórczyni głównej roli. Postać Marii Callas stanowi filar podtrzymujący całe sklepienie przedstawienia. Jeśli ta podpora nie wytrzyma, wszystko inne runie i żaden z pozostałych aktorów nie uratuje już spektaklu. A trzeba przyznać, że rola diwy jest bardzo wymagająca. Talarczyk włożył ją na barki Joanny Kściuczyk-Jędrusik.

Aktorka jeszcze podczas przedpremierowych rozmów otwarcie mówiła, że postawione przed nią zadanie będzie wymagające. Niewiele artystek przed nią się go podjęło, a większość z nich to prawdziwe gwiazdy teatru. Wszyscy podkreślają, że do tej pory w polskiej wersji przedstawienia główną rolę odegrała jedynie Krystyna Janda. Mimo wszystkich tych obaw i niepokojów, śmiało można stwierdzić, że Kściuczyk-Jędrusik świetnie poprowadziła swoją partię oraz skoncentrowanych wokół swojej postaci pozostałych bohaterów. Zawładnęła całą przestrzenią sali i wypełniła ją osobą Callas. Robert Talarczyk przed premierą podkreśl, że w tej sztuce liczy się każdy aktor, nie tylko odtwórczyni pierwszej roli. To prawda, a jednak, pomimo ich obecności na scenie, mamy wrażenie, że uczestniczymy w długim, emocjonującym i dynamicznym monologu. Pozostałe, docierające do nas głosy niby świadczą o pojawiających się na scenie indywidualnościach, a jednak uczniowie Marii stają się jednocześnie lustrami, dzięki którym poznajmy kolejne oblicza diwy. Pamiętamy, z jaką pokorą podeszła do swojego zadania Joanna Kściuczyk-Jędrusik, a z ust bohaterki słyszymy co jakiś czas: "Jestem niewidzialna. Skoncentrujcie się na moich studentach", ale wszyscy widzą, kto jest prawdziwą gwiazdą. Nie. Gwiazda to złe słowo. Lepszym będzie wyrażenie: ozdobą. Trzeba mieć styl i dbać o formę - to kolejna lekcja, której Callas udziela całej widowni.

Opera ponad pandemią

Piątkowa premiera, ze względu na bezpieczeństwo gości, odbyła się niestety bez tradycyjnego spotkania z aktorami. Twórcy podkreślali, że bardzo się cieszą z ponownego spotkania ze swoimi odbiorcami po długim okresie społecznej kwarantanny. Mówili także, że nowy spektakl może nie być tym, czego spodziewają się widzowie przychodząc do opery.

- Budujemy rozmach w trochę inny sposób - w wyobraźni widzów. Dajemy im pewne sugestie, znakiem wizualnym, światłem, projekcjami staramy się przenieść widzów w te wielkie przestrzenie - tłumaczył reżyser. - Nasza w tym głowa, żeby widzowie uwierzyli, że przez chwile w takiej wielkiej, wspaniałej operze jak La Scala się znajdują. Balansujemy między pewną realnością - dodawał.

Połączenie sztuki operowej z teatralną w tych nietypowych proporcjach dało bardzo ciekawy efekt. Spragnieni muzyki goście usłyszeli między innymi fragmenty Tosci czy Makbeta. Mimo tego, że sama Callas ani razu nie otworzy ust, by zaśpiewać, to jednak historię jej życia słyszymy w ariach wykonywanych przez jej uczniów.

Piękna i smutna, uparta i perfekcyjna do bólu, a przede wszystkim: ludzka. Taka jest La Divina, jaką przedstawia nam Joanna Kściuczyk-Jędrusik. Ubrana w piękną suknię projektu Gosi Baczyńskiej wygłasza prowokujące kwestie, a chwilę później znów staje się damą. Twórcy spektaklu zapowiadali, że przedstawienie ma być nie tyle chłodem składanym słynnej primadonnie, co pokazaniem człowieka, który pracuje, marzy, kocha, ale też sam przeraźliwie tęskni za miłością. Pod tym względem udało im się to brawurowo.

fot. Krzysztof Bieliński

Subskrybuj bytomski.pl

google news icon